poniedziałek, 26 lipca 2021

Witold Daniłowicz w odpowiedzi swoim oponentom

 



Obrońcy modelA nie potrafią obojętnie przechodzić obok poglądów Witolda Daniłowicza. I słusznie :-). Ledwie w kwietniowym numerze Braci Łowieckiej ukazał się jego autorstwa tekst: „Pomagać kołom czy reformować łowiectwo?”, a już majowym numerze Łowca Polskiego, wierchuszka PZŁ, podpisując się: Roman Kowalczyk (równie dobrze mogła podpisać tekst: Jan Kowalski), nie kryjąc swojego oburzenia, ostro skrytykowała tezy zawarte w artykule. Użyła jednak starych, wyświechtanych argumentów, powtarzanych od przynajmniej dwóch dziesięcioleci. Charakterystyczne brzmienie propagandowej tuby PZŁ z czasów Lecha Blocha oraz Andrzeja i Pawła Gdulów, odczuwalne na kilometr. Trochę i my tu, na Łowieckim, podyskutowaliśmy dwa miesiące temu na ten temat. W czerwcowym numerze Braci Łowieckiej ukazał się z kolei tekst Janusza Szczepańskiego, zatytułowany: „Handel prawem do zabijania zwierząt”, nawiązujący do artykułu Witolda Daniłowicza. No i sobie pan Szczepański pokrytykował tezy pana Daniłowicza. Ba, gdyby ograniczył się tylko do takiej krytyki, przedstawiając lepsze jego zdaniem rozwiązania, byłoby pół biedy. On sobie jednak musiał poużywać także na krytyce samego autora, niejako wrzucając go do wspólnego worka – jak ich określił – „osób zainteresowanych posiadaniem prywatnych obwodów łowieckich”.


„Jak można sądzić po tekście »Pomagać kołom czy reformować łowiectwo?« Witolda Daniłowicza (BŁ 4/2021), ponownie mamy do czynienia ze wzrostem aktywności osób zainteresowanych posiadaniem prywatnych obwodów łowieckich. Sprzyjają temu obecny regres, zwłaszcza organizacyjny, łowiectwa w Polsce, a także pewne kłopoty związane z pandemią COVID-19. Nadarza się okazja, by załatwić swoje partykularne interesy. Propagatorzy wspomnianych idei to głównie osoby, które uwłaszczyły się na popegeerowskich gruntach i przyzwyczaiły się już do życia z ręką w cudzej kieszeni (symboliczne podatki, dopłaty, bezpłatny dostęp do opieki zdrowotnej, emerytury itp. - wszystkie te przywileje są finansowane z kieszeni innych podatników). Dlaczego by więc nie dołożyć jeszcze korzyści z eksploatacji zasobów zwierzyny? Według wspomnianych ludzi normalnością w polskim łowiectwie powinna być zasada, że prawo polowania należy do właściciela gruntu, czyli chcieliby tylnymi drzwiami i po cichu cofnąć pewne skutki reformy rolnej bez naruszania jej skutków zasadniczych.
[…]
Reasumując, kolejna grupa cwaniaków pod pretekstem nowelizacji Prawa łowieckiego chce się uwłaszczyć na majątku Skarbu Państwa i czerpać korzyści z eksploatacji tych zasobów”.


Jak łatwo zauważyć choćby na podstawie zacytowanego fragmentu, autor żywo przypomina czołowych propagatorów ery bluchowo–gdulowej, ale oto jajko–niespodzianka. Pan Janusz Szczepański bynajmniej nie okazuje się być klasycznym, zatwardziałym obrońcą modelA, bowiem zdaje sobie sprawę z jego licznych wad. Na swój sposób proponuje nawet rewolucję, tyle że w ograniczonych rozmiarach:

„Zmiany są nieodzowne, bo w przeciwnym razie czeka nas rozwiązanie, za którym opowiada się mec. Daniłowicz, czyli prywatyzacja łowiectwa łącznie z prywatyzacja lasów. Po pierwsze należy znieść obowiązek przynależności do jakiejkolwiek organizacji […]. Czyli trzeba przywrócić PZŁ rolę dobrowolnego stowarzyszenia, reprezentującego głównie interesy swoich członków.
Po drugie, należy jasno zdefiniować społeczny charakter łowiectwa, w którym podmiotem będzie koło łowieckie jako organizacja działająca non profit, także na podstawie Prawa o stowarzyszeniach. Przy czym jeśli gospodaruje się majątkiem Skarbu Państwa, to powinno się publicznie rozliczyć z efektów tej działalności. Zastosowanie znajdą tu mechanizmy analogiczne jak w przypadku organizacji pożytku publicznego.
Po trzecie, należy sprawiedliwie uregulować problematykę związaną z odszkodowaniami łowieckimi […]. ...Skarb Państwa, który powinien ponosić także część kosztów powodowanych przez zwierzęta stanowiące jego własność”.


Co prawda, za wiele nowego pan Szczepański nie wymyślił, ale trudno nie zauważyć, że jego propozycja – jak by nie patrzył – jest swego rodzaju trzecią możliwością, mieszczącą się pomiędzy status quo a tym, za czym w istocie rzeczy opowiadają się przeciwnicy obecnego modelu łowiectwa w Polsce.

Witold Daniłowicz, co prawda mógł pominąć milczeniem (chociażby ze względu na agresywny język) polemikę z jego tekstem w wykonaniu swojego adwersarza, ale ze względu na wagę dyskutowanej materii napisał:

W odpowiedzi Januszowi Szczepańskiemu.

Oczywiście cały artykuł, który ukazał się również w Braci Łowieckiej, zasługuje na dużą uwagę, ale może akurat ten fragment wyeksponuję:

Większość dzisiejszych kół łowieckich ma mało wspólnego ze »społecznym charakterem«”. W  przypadku niektórych zapewne tak było na samym początku, kilkadziesiąt lat temu, gdy zakładali je znajomi mieszkający w jednej okolicy czy pracujący razem. Uchwalali swój statut i sami określali sobie zasady postępowania. Dwa pokolenia i kilka zmian ustawowych później sytuacja wygląda jednak zupełnie inaczej. Koła są niesamodzielne i  zbiurokratyzowane. Ich członkowie mają ze sobą niewiele wspólnego, a często nawet się nie znają. Wystarczy poczytać prasę łowiecką, by zobaczyć, ile się zdarza w nich afer, skandali i nadużyć, o oskarżeniach o kłusownictwo nie wspominając. Doniesienia na kolegów do organów ścigania są na porządku dziennym, podobnie jak procesy sądowe, w  których stronami są członek i koło. To ma być ten idealizowany »społeczny model«, wzór do naśladowania? W żadnym znanym mi kraju nie zetknąłem się z taką sytuacją!

W proponowanym przeze mnie modelu obwody są mniejsze, co powoduje, że niższy staje się koszt dzierżawy. Dzierżawcy nie muszą się więc łączyć w  kilkudziesięcioosobowe grupy. Wystarczy kilku znajomych, którzy chcą razem polować. A nawet jeden myśliwy – dlaczego nie? Ponadto nie ma żadnego powodu, by obecnie istniejące i dobrze działające koło nie mogło nadal funkcjonować w  nowym modelu i  dzierżawić obwodu. Ważne, aby związek należących do niego myśliwych był naprawdę dobrowolny i sami mogli oni ułożyć swoje stosunki. A jeżeli już dojdzie do sporu, to pójdą do sądu i nie będzie im się wtrącać żaden pseudodemokratyczny organ związkowy, podatny na najrozmaitsze wpływy”.