poniedziałek, 6 sierpnia 2018
"Największy błąd 65-lecia historii PZŁ"
...uważam, że jedyna droga do odbudowania wizerunku myśliwego oraz promocji łowiectwa prowadzi poprzez radykalne zwiększenie liczby myśliwych w Polsce. A czas na to jest bardzo korzystny, bo gniewowi zagrożonych ASF-em właścicieli trzód chlewnych oraz rolników dotykanych szkodami łowieckimi można byłoby przeciwstawić politykę łatwego dostępu do łowiectwa, wciągając do łowiectwa właścicieli i użytkowników nieruchomości rolnych. Żeby tak się stało, należy zmienić ustawę łowiecką oraz ustawę o broni i amunicji, żeby PZŁ zrezygnował z obowiązkowych szkoleń przed egzaminem na państwowe uprawnienia łowieckie. Szkolenia dobrowolne mogłyby w PZŁ zostać, ale egzaminy państwowe musiałyby zostać uproszczone i kosztować zdecydowanie mniej niż obecnie. Podobnie z uzyskaniem pozwolenia na broń. Żadne dodatkowe badania lekarskie dla osób pracujących, którzy i tak co dwa lata obowiązani są uzyskać zaświadczenie lekarskie uprawniające do wykonywania zawodu. Jeżeli jesteś zdrowy, żeby zarabiać na utrzymanie rodziny, to dlaczego nie mógłbyś mieć pozwolenia na broń myśliwską? A jak jesteś potencjalnie niezrównoważony, to przecież również nie dostaniesz zaświadczenia o zdolności do wykonywania pracy. A dla pozostałych tylko proste badanie, czy są zrównoważeni psychicznie.
Hm... Prezentuję pogląd, że rozpatrywanie zagadnienia potrzeby „radykalnego zwiększenia liczby myśliwych w Polsce”, w kategoriach środka prowadzącego do celu, z całym szacunkiem do autora tekstu, ale jest trochę jakby odwracaniem kota ogonem albo – inaczej rzecz ujmując – zabieraniem się do sprawy nie od tej strony, od której należałoby rozpocząć proces naprawczy. „Ułatwianie dostępu do łowiectwa”, „wciąganie do łowiectwa właścicieli i użytkowników nieruchomości rolnych”, reorganizacja szkoleń kandydatów do grona braci łowieckiej, zmiany w zasadach uzyskiwania pozwolenia na broń do celów łowieckich oraz trwania w jego posiadaniu, to już trochę lepiej brzmi i może przynieść tylko same korzyści polskiemu łowiectwu, ale tu potrzebna jest głębsza reforma, po której „nic już nie będzie takie same”.
Pierwszym krokiem na jej drodze powinno być, przynajmniej moim skromnym zdaniem, pozbawienie Polskiego Związku Łowieckiego nienależnych mu monopoli – na dopuszczanie do wykonywania polowania i na szkolenie adeptów sztuki łowieckiej. Przedmiotowe monopole stanowią główne źródło wszelkiego zła, które trapi od lat sześćdziesięciu pięciu polskie łowiectwo.
Dalej, po likwidacji tychże monopoli, można już pójść różnymi drogami, sądzę jednak, że powinna nastąpić przede wszystkim zmiana definicji obwodu łowieckiego, a tym samym oprócz obwodów własnych państwa, mogłyby zacząć funkcjonować także obwody prywatne i obwody wspólne. Przy okazji, niejako sama by się uregulowała kwestia odszkodowań łowieckich (pozostawałaby do uzgodnienia wyłącznie pomiędzy właścicielem obwodu łowieckiego – czy przedstawicielem współwłaścicieli – a dzierżawcą). Powstające obwody prywatne i wspólne byłyby w stanie pociągnąć za sobą wzrost liczby myśliwych w postaci „właścicieli i użytkowników nieruchomości rolnych”. Zbyt często bowiem dochodzi w kołach łowieckich do sytuacji, że gdy już pozwala się rolnikowi-myśliwemu na polowanie bez przeszkód na jego prywatnych gruntach, czyni mu się łaskę. To jest smutne, żałosne i niedopuszczalne, jak na kraj należący do Unii Europejskiej. W zdecydowanej większości jej państw członkowskich, obowiązują inne standardy. Bez usunięcia tej prawnej kłody, nie przyciągniemy rolników do łowiectwa w takiej skali, w jakiej możemy to uczynić.
Co do przyszłego zarządzania gospodarką łowiecką, nie widzę racjonalnego uzasadnienia dla osadzenia jego – ani po stronie jakiejkolwiek monopolistycznej organizacji, pozbawionej realnego nadzoru państwa, ani po stronie bezpośrednio rządowej. Zarządzanie, ale wyłącznie w zakresie planowania pozyskiwania zwierzyny w skali rejonów hodowlanych oraz kontroli realizacji planów, powierzyłbym Lasom Państwowym, bo tylko one gwarantują – bez nakładu dodatkowych środków finansowych – prowadzenie tegoż zarządzania odpowiednio wykwalifikowanymi kadrami.
Należałoby też niezwłocznie pomyśleć o likwidacji innych barier, skutecznie do tej pory zniechęcających, zwłaszcza młodych ludzi, do wstępowania w szeregi polskich myśliwych. Mam tu na myśli w pierwszym rzędzie całe to o komuszym rodowodzie, kompletnie niezgodne z Konstytucją RP, sądownictwo łowieckie, wprowadzone do ustawy z początkiem roku 2014 (wcześniej nie widziano takiej konieczności – wystarczały zapisy byle statutu PZŁ). To, co znajdujemy w rozdziale 6a ustawy Prawo łowieckie (od art. 35b do art. 35t), przyprawia potencjalnych kandydatów na myśliwych o gęsią skórkę. Jeżeli do tego dodamy im pseudonaukowe zasady selekcji osobniczej samców jeleni, danieli, saren i muflonów, od lat obowiązujące w Polskim Związku Łowieckim, z ustawowymi konsekwencjami za ich nieprzestrzeganie włącznie, to będą mieli (i mają) skutecznie dość „naszego” łowiectwa na najbliższe przynajmniej dwie dekady.
Jak by nie było wystarczająco dużo dotychczasowych barier, z początkiem bieżącego roku, w owczym pędzie w dogadzaniu różnej maści ekooszołomom, wprowadzono w życie następne ograniczenia w upowszechnianiu łowiectwa. Nowelizującą ustawę Prawo łowieckie ustawą z dnia 22 marca, wprowadzono do porządku prawnego kolejne, „niezmiernie istotne dla każdego myśliwego, niedopuszczalne wady systemu łowieckiego. Wspólnym wysiłkiem, głośno i jednoznacznie upominajmy się o respektowanie konstytucyjnego prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z ich własnymi przekonaniami. Nie zgadzajmy się z nierozsądnym zakazem wykonywania polowania w obecności lub przy udziale naszych dzieci, w dodatku aż do 18. roku ich życia. Następna bulwersująca sprawa – sposób wprowadzenia obowiązku cyklicznego poddawania się myśliwych badaniom lekarskim i psychologicznym. Wyrażajmy naszą dezaprobatę dla zmian dokonywanych z oczywistym naruszeniem zasad poprawnej legislacji, a wywodzonych z Konstytucji. Nie może być tak, że Senat wprowadza do ustawy poprawkę, a Sejm jej potem nie odrzuca, w sytuacji, kiedy nowelizacja ustawy o broni i amunicji nie znalazła się w materii przekazanej Senatowi. Taki błąd nie przystoi władzy ustawodawczej demokratycznego państwa prawnego. Kolejna kwestia – pies to nie tylko przyjaciel człowieka, ale dla myśliwego także bardzo często towarzysz łowów, a przy tym nieoceniony, nawet umocowany w prawie łowieckim pomocnik w wielu elementach polowania. Od jego zachowania w łowisku zależy – co tu wiele ukrywać – zdrowie i życie myśliwego. Nie sposób więc pogodzić się z nieracjonalnymi ograniczeniami w szkoleniu psów myśliwskich, jakie de facto zafundował nam ostatnio parlament”.
No i na koniec... Był dzień 26 sierpnia 2014 r. Tzw. drugi rząd Donalda Tuska pakował już manatki, a do jego wyprowadzenia się z biur rządowych brakowało zaledwie dwóch tygodni. Nie przeszkodziło to jednak... sekretarzowi stanu (!!!) w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, niejakiemu Piotrowi Stachańczykowi, wysmarować i nadać bieg prawny rozporządzeniu w sprawie przechowywania, noszenia oraz ewidencjonowania broni i amunicji, z takim oto kuriozalnym zapisem:
„§ 5. 1. Osoby posiadające broń i amunicję do niej na podstawie pozwolenia, o którym mowa w art. 10 ust. 4 ustawy, przechowują broń i amunicję w urządzeniach spełniających wymagania co najmniej klasy S1 według normy PN-EN 14450”.
Co (kto) skłoniło wówczas (i upoważniło) wiceministra do wcielenia się w rolę ministra i do wprowadzenia kuchennymi drzwiami (rozporządzenie opublikowano... już po zaprzysiężeniu następnego rządu) tak skandalicznej, tak niesłychanie brzydko pachnącej już na odległość, normy prawnej, wie chyba tylko on sam, a może dodatkowo tylko jeszcze kilka osób. Szkoda, że ani wtedy, ani teraz, nie powstała wola polityczna do gruntownego przebadania okoliczności wydania przedmiotowego rozporządzenia. Jeżeli przez najbliższy rok sytuacja nie ulegnie zmianie, kilkadziesiąt tysięcy myśliwych zmuszonych zostanie do zasilenia bankowych kont producentów szaf do przechowywania broni, mimo że posiadane przez nich do tej pory szafy świetnie zabezpieczają przed dostępem do nich osób niepowołanych. Brakuje teraz pomysłów tylko takiego rodzaju, że posiadana do tej pory przez myśliwych broń nie spełnia wymogów takiej czy innej polskiej normy i należy wymienić ją na nową. I jak tu w takich warunkach zdecydować się na uprawianie łowiectwa, jeśli nie wiadomo dziś, co jeszcze mogą d#rniejszego politycy wymyślić jutro.
Czas już najwyższy wyeliminować te i inne mankamenty z polskiego modelu łowiectwa. Z nimi nigdy nie damy rady „radykalnie zwiększyć liczby myśliwych w Polsce”, a tym samym nie poradzimy sobie z „odbudowaniem wizerunku myśliwego oraz promocją łowiectwa”.