Zainspirowany
dyskusją Strażnik w obwodzie bez wpisu w książce (http://forum.lowiecki.pl/read.php?f=21&i=115718&t=115718)
bardzo szybko natknąłem się w internetowym archiwum jednego z tytułów prasy
branżowej na artykuł Strażnik bez odstrzału (http://www.lowiecpolski.pl/lowiecpolski.php?aID=5753) autorstwa Marka
Ledwosińskiego, czyli forumowego na Łowieckim Mareczka (http://forum.lowiecki.pl/profile.php?f=21&id=874). Jako że w przeszłości zdarzało mi
się nieraz nie podzielać poglądów tego autora, przeto i teraz zapaliła mi się czerwona
lampka kontrolna. Zwłaszcza po jego najnowszym wystąpieniu, w którym
potwierdził pogląd wyrażony w listopadowym numerze Łowca Polskiego z 2014 r. Postarałem
się zatem nadrobić zaległości i w miarę sprawnie zgłębiłem treść przedmiotowego
artykułu w wersji już papierowej. Gdy już dobrnąłem do jego końca, zdumienie
ogarnęło mnie przeogromne – jak to możliwe, aby takie „sznurki bzdurki” zgodnie
głosiła grupka tak zacnych osób, a w dodatku z błogosławieństwem rzekomo
Departamentu Prawnego Ministerstwa Środowiska z 2014 r… To się nie mieści w
mojej głowie, ale do rzeczy…
W tekście Strażnik bez odstrzału, autor,
prawdopodobnie mając na celu ujednolicenie ocen uprawnień strażników łowieckich
powołanych lub zatrudnionych przez dzierżawców i zarządców obwodów łowieckich,
przedstawił niby własną interpretację art. 40 ust. 1 pkt 2 ustawy Prawo
łowieckie, ale – jak to podkreślił – „opartą na
jednoznacznym stanowisku w tej sprawie, przekazanym mu na kilka tygodni przed
publikacją materiału przez Ministerstwo Środowiska”. Z niekłamaną satysfakcją
wyrażał później zdanie, że było to wówczas „stanowisko najświeższe, aktualne,
stojące w sprzeczności do uprzednich ocen sprawy, dawanych przez resort, a
powielanych w dziale »Myśliwi pytają – prawnik
odpowiada« w Łowcu”. Chełpił się wręcz na początku
sierpnia br. w dzienniku Łowiecki:
„Sama teza tam postawiona była śmiała i burzyła dotychczasowy
porządek. Spotkała się z dużym oporem części środowiska okręgowych urzędników
PZŁ, odpowiedzialnych za szkolenia kandydatów na strażników.. Okazało się
bowiem, że to, czego uczyli do tej pory, to błąd. Podobnie zareagowała
część zarządów kół łowieckich. Chodziło bowiem o to, że strażnik zarządom kół
zaczynał w tym momencie »wychodzić z ręki«. Co ważniejsi prezesi próbowali nawet
interweniować na Nowym Świecie, żądając odcięcia się PZŁ od powyższej tezy i
publikacji sprostowania w Łowcu. Władza zachowała się jednak godnie. Materiał
raz jeszcze przeanalizowano i powyższe postulaty odrzucono”.
Autor,
podkreślając wręcz epokowe znaczenie tezy przedstawionej w jego artykule,
wylicza także dzisiaj nazwiska autorytetów, które wielkość jego odkrycia niejako
uwypuklają:
„Prócz Ministerstwa moje stanowisko podzielają również najwyżej
cenieni badacze prawa łowieckiego - od naszego Miłosza Marszała, którego
stawiam najwyżej, przez prof. Radeckiego i prof. Rakoczego. Ci dwaj ostatni to
autorzy cenionych podręczników akademickich prawa łowieckiego i komentarzy do
tegoż. Tekst w Łowcu uprzednio był z nimi konsultowany”.
Poprzez
tekst Strażnika
bez odstrzału przebija się niepoślednia rola redakcji „Łowca Polskiego” w
powstaniu tegoż artykułu, co już wyraźnie poddaje w wątpliwość czy aby na pewno artykuł nie
powstał na specjalne jej zamówienie. To już jednak jest temat na osobne
rozważania. Wracając jednak wprost do treści artykułu…
Całość
przedstawionego w nim problemu sprowadzona została do zaprezentowania „jedynie
słusznej” interpretacji tego oto zapisu ustawy Prawo łowieckie:
„Art.
40. 1. Strażnicy, o których mowa w art. 36 ust. 3 pkt 2:
2) mają
prawo do noszenia i używania broni myśliwskiej w celach ochrony zwierzyny przed
drapieżnikami znajdującymi się na liście zwierząt łownych, zgodnie z rocznym
planem łowieckim, o ile są członkami Polskiego Związku Łowieckiego”,
W
podsumowaniu przedmiotowego tekstu autor podkreśla:
„… strażnik, wychodząc w łowisko z bronią, nie wykonuje
polowania, zatem nie musi mieć upoważnienia do wykonywania polowania
indywidualnego i nie dotyczy go obowiązek wpisania się w książce ewidencji. W
obwodzie, w którym wykonuje swoje czynności służbowe, strażnik może wówczas
strzelać drapieżniki znajdujące się na liście zwierząt łownych, czyli borsuki,
jenoty, tchórze zwyczajne, kuny leśne i domowe, norki amerykańskie i szopy
pracze”.
Frazę o
niewykonywaniu polowania przez strażnika podczas strzelania drapieżników, na
której oparł autor cały swój wywód quasi-prawniczy, powtórzył w różnych
konfiguracjach gramatycznych w tekście aż dziesięciokrotnie, co nie pozwala
oderwać się od skojarzeń z istotą rytualnej formuły magicznej, zwanej w
hinduizmie mantrą. Co równie interesujące, w swojej argumentacji, oprócz
bazowego, niezwykle enigmatycznego w swojej istocie art. 40 ust. 1 pkt 2, autor
nie przytacza w zasadzie żadnego innego rozjaśniającego problem zapisu ustawy. Przebąkuje
coś jedynie na temat definicji pojęcia polowanie, o której mowa w art. 4
ust. 2 pkt 1 ustawy. Cytując zaś „odpowiedź” Departamentu Prawnego wplata
dodatkowo art. 4 ust. 1, „definiujący pojęcie gospodarki łowieckiej, który
wyraźnie rozróżnia ochronę zwierzyny od jej pozyskania”. I to ma być rzekomo
koronny argument ze strony ministerialnych ekspertów na prawdziwość poniżej
zacytowanej tezy:
„Z
powyższych względów należy uznać, że odstrzał drapieżników przez strażników
łowieckich nie jest polowaniem. Oznacza to, że nie znajdują w takim
przypadku zastosowania przepisy dotyczące upoważnienia do wykonywania polowania
indywidualnego oraz obowiązku wpisania się do książki ewidencji pobytu
myśliwych na polowaniu indywidualnym”.
I pomyśleć,
że tylko nieco ponad trzy lata wcześniej ministerialny pogląd na problem był
zgoła odmienny:
„Ochrona
zwierzyny przed drapieżnikami, o której mowa w art. 40 ust. 1 pkt 2 ustawy
Prawo łowieckie następuje jedynie w drodze polowania. Strażnik łowiecki
powinien posiadać ważne upoważnienie na odstrzał drapieżników i udając się do
obwodu powinien wpisać się do książki ewidencji myśliwych na polowaniu
indywidualnym” (pismo
DL.gł–024–22/13058/11/abr z dnia 23.03.2011 r.)
Gdzie zatem
leży prawda? Któremu Ministerstwu Środowiska należy wierzyć? Temu z roku 2014
czy może jednak temu z 2011 roku?
Wracając
wprost do wniosków autora przedmiotowego tekstu… W przypływie swojej fantazji
nawet sposób noszenia broni przez strażnika w łowisku wywodzi – określa rzecz
bardzo ogólnie – z „ustawy Prawo łowieckie”, mając na myśli zapewne i w tym
kontekście zapis art. 40 ust. 1 pkt 2.
* * *
Wszystkim zwolennikom
niebezpiecznej teorii autora artykułu Strażnik
bez odstrzału polecam, choć na chwilę, pochylenie się nad art.
9 ust. 1 ustawy. Jego istnienia zdają się nie zauważać, lub znaczenie
lekceważyć, nie tylko pan Ledwosiński, ale także rzekomo popierający jego interpretację
profesorowie – panowie Wojciech Radecki i Bartosz Rakoczy. A szkoda, bowiem pozwala
ten zapis szybko i jednoznacznie zweryfikować ich ocenę rzeczywistości. Dla
jasności sprawy zacytuję go w całości:
„Art.
9.1. Ochrona zwierzyny – poza zasadami określonymi w
przepisach o ochronie przyrody – obejmuje
tworzenie warunków bezpiecznego bytowania zwierzyny, a w szczególności:
1) zwalczanie
kłusownictwa i wszelkich zjawisk szkodnictwa łowieckiego,
2) zakaz – poza polowaniami i odłowami, sprawdzianami pracy psów myśliwskich, a także szkoleniami ptaków łowczych, organizowanymi przez Polski Związek Łowiecki – płoszenia, chwytania, przetrzymywania, ranienia i zabijania zwierzyny,
3) zakaz wybierania i posiadania jaj i piskląt, wyrabiania i posiadania wydmuszek oraz niszczenia legowisk, nor i gniazd ptasich,
2) zakaz – poza polowaniami i odłowami, sprawdzianami pracy psów myśliwskich, a także szkoleniami ptaków łowczych, organizowanymi przez Polski Związek Łowiecki – płoszenia, chwytania, przetrzymywania, ranienia i zabijania zwierzyny,
3) zakaz wybierania i posiadania jaj i piskląt, wyrabiania i posiadania wydmuszek oraz niszczenia legowisk, nor i gniazd ptasich,
4) zakaz sprzedaży, transportu w celu sprzedaży,
przetrzymywania w celu sprzedaży oraz oferowania do sprzedaży żywych lub
martwych zwierząt łownych, jak również wszelkich łatwo rozpoznawalnych części
lub produktów uzyskanych z tych zwierząt, z wyjątkiem tych zwierząt łownych,
które zostały pozyskane zgodnie z prawem lub nabyte w inny legalny sposób”.
A teraz powtórzę
w skondensowanej formie raz jeszcze:
„Ochrona zwierzyny obejmuje ZAKAZ – POZA POLOWANIAMI i ODŁOWAMI – ZABIJANIA ZWIERZYNY”!!!.
Przekaz
chyba nadzwyczaj jasny i przejrzysty, a więc innymi słowy po prostu czytelny. I
nie zmienią stanu rzeczy żadne odwoływania się do „wiary w racjonalność
działania ustawodawcy”. Ono jest ogólnie racjonalne, ale trzeba tę
racjonalność postrzegać poprzez pryzmat całej ustawy, a nie traktować ją w
części instrumentalnie. Nie zmienią stanu rzeczy także odwoływania się do mocy
„przepisów szczególnych”, bo takowych w kontekście omawianego problemu w
ustawie po prostu nie ma. Przypomnę za brzmieniem art. 3 ustawy, że „celem
łowiectwa jest ochrona zwierząt łownych”, wszystkich, a więc bez
podziału ich w tej ochronie na „kudłate i łaciate,
pręgowane i skrzydlate; te, co skaczą i fruwają”. Specyficzny sposób wyrażenia pewnej
formy tej ochrony, poprzez sformułowanie użyte w art. 40 ust. 1 pkt 2 („zwierzyny
przed drapieżnikami znajdującymi się na liście zwierząt łownych”), nie jest
w stanie zmienić istoty zakazu, o którym mowa w
art. 9 ust. 1 pkt 2. Tylko poprzez polowania (i jeden z rodzajów odłowów) można
zabijać zwierzynę. Każde inne działanie, w celu pozbawienia jej życia, to klasyczne
kłusownictwo i zasługuje na największe potępienie. A jeżeli tak, to
SUPLEMENT
Powie ktoś,
że w przypadku przyjęcia za poprawny mojego wywodu, „umieszczenie w ustawie
zapisów art. 40 ust. 1 pkt 2 byłoby pozbawione sensu” (autor: za ŁP – prof. W. Radecki);
dana nim „norma stawałaby się całkowicie zbędna”, ale
przecież nie pozwala na to „dogmat racjonalności
prawodawcy, a więc teza, że m.in. nie ma przepisów zbędnych, a każda norma ma
za zadanie prowadzić do osiągnięcia oczekiwanego przez ustawodawcę celu” (http://forum.lowiecki.pl/read.php?f=15&i=70927&t=70871&v=t). Cóż więc czynić? Może i mamy tu do
czynienia z pewnego rodzaju konfliktem z jednym z podstawowych założeń
wykładni prawa, ale nie sposób na siłę usprawiedliwiać klasycznej niedoróbki
prawnej ustawodawcy. Pozwolę więc sobie przypomnieć na tę
okoliczność małe co nieco.
Co prawda wersja
obowiązująca przedmiotowego zapisu ustawy– przypomnę ją – brzmi następująco:
„Art.
40. 1. Strażnicy, o których mowa w art. 36 ust. 3 pkt 2:
2) mają
prawo do noszenia i używania broni myśliwskiej w celach ochrony zwierzyny przed
drapieżnikami znajdującymi się na liście zwierząt łownych, zgodnie z rocznym
planem łowieckim, o ile są członkami Polskiego Związku Łowieckiego”,
ale w
wersji pierwotnej, proponowanej w poselskim projekcie ustawy z dnia 10 czerwca
2003 r. o zmianie ustawy Prawo łowieckie, z której potem narodziła się ustawa z
dnia 17 czerwca 2004 r., wprowadzająca ten zapis, spotykamy taki oto tekst:
19) art.
40 ust. 1 otrzymuje brzmienie:
„1.
Strażnicy, o których mowa w art. 36 ust. 3 pkt 2
a) […],
b) mają prawo do
noszenia i używania, w celach ochrony zwierzyny przed szkodnikami łowieckimi, broni myśliwskiej, o ile
są członkami PZŁ”,
W czasie
procesu legislacyjnego PZŁ sugerował i uzasadniał:
IX. Punkt
19) w proponowanym art. 40 ust. 1 lit. b proponujemy skreślenie wyrazów
"w celu ochrony zwierzyny przed szkodnikami".
IX.
Propozycja, wskazanego skreślenia w art. 40 ust. 1 lit. b, wiąże się z faktem,
iż ustawa nie określa pojęcia szkodników - chodzi o szkodniki łowieckie, a
rozporządzenie wskazane w art. 44 ust. 4, dotyczące właśnie szkodników przez
kilka lat nie ukazało się. Polski Związek Łowiecki będzie postulował o
skreślenie tej delegacji ustawowej. Uzasadnienie znajdzie się w pkt XVI.
XVI. Po
punkcie 28) dodać punkt w brzmieniu: "art. 44 ust. 4 skreśla się".
XVI. Propozycja
skreślenia art. 44 ust. 4 uzasadniona jest faktem, iż delegacja ta budziła
zastrzeżenia jej konstytucyjności. Dodatkowo sprawa szkodników łowieckich
takich jak psy i koty została rozwiązana nowelizacją ustawy o ochronie zwierząt,
natomiast jenot i norka amerykańska znalazły się na liście gatunków zwierząt
łownych. Pozostałe szkodniki łowieckie - ptaki znajdują się na liście objętych
całkowitą lub częściową ochroną gatunkową. Przepis ten stałby się zatem
przepisem martwym, a zatem zbędnym.
Jak
nietrudno zauważyć, przy okazji złożenia w roku 2003 przez grupę posłów propozycji
nadania strażnikom szczególnego prawa do „noszenia i używania broni
myśliwskiej”, projektodawca ustawy bazował na założeniu możliwości korzystania
z niej w stosunku do „szkodników łowieckich”, których to lista miała ujrzeć
światło dzienne jakby obok listy zwierząt łownych. Nie ujrzała przez lat prawie
dziesięć, więc ostatecznie zrezygnowano z jej wprowadzenia (skreślono art. 44
ust. 4), ale niefortunnie zamieniono przy tym w końcowym brzmieniu art. 40 ust.
1 pkt 2 określenie „szkodniki łowieckie” na „drapieżniki znajdujące się na
liście zwierząt łownych”. Jednocześnie nie dopilnowano odpowiedniej zmiany pod
tym kątem brzmienia art. 9 ust. 1 pkt 2 i… wyszło, co wyszło – norma stanowiąca
klasyczny bubel prawny. W najlżejszej ocenie – zapis zbędny, z takim samym
skutkiem, jakby go w ogóle nie było!