Dnia 30
października 1996 r., a więc w niespełna rok po obradach XVII Krajowego Zjazdu
Delegatów PZŁ, miało miejsce plenarne posiedzenie Naczelnej Rady Łowieckiej. Układ
sił we władzach PZŁ, ukształtowany na progu III RP sześć lat wcześniej, a
potwierdzony w pięć lat później, doznał podczas przedmiotowego posiedzenia NRŁ poważnego
tąpnięcia, ale jego kręgosłup zachował pozycję pionową. Nie na długo. W dniach
17-18 grudnia 1996 r. odbyło się kolejne plenarne posiedzenie NRŁ, w czasie
którego skutecznie już do władzy zaczął dochodzić duet kolesi z Ciechanowa.
Prezesem NRŁ został ówczesny senator RP Ireneusz Michaś, były wieloletni
członek PZPR. Co prawda Jacek Tomaszewski jeszcze zdołał na chwilę obronić
swoją pozycję przewodniczącego Zarządu Głównego, którą w zasadzie nieprzerwanie
dzierżył od grudnia 1990 r., ale miał już do „towarzystwa” następnego
ciechanowianina – progi Zarządu Głównego po raz pierwszy przekroczył Lech
Bloch (były tajny współpracownik pereelowskiej Służby Bezpieczeństwa; „pod pseudonimem »Kazimierz« został zarejestrowany pod numerem 4092 w ewidencji
Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Ciechanowie”).
Panom Michasiowi
i Blochowi to jednak nie wystarczało. Co uczynili w następnym kroku?
Postanowili
zgarnąć cała pulę. Jak zaplanowali, tak też zrobili. Mimo że karty, którymi
zagrali, były kartami fałszywymi. W
sytuacji, kiedy obowiązujący przez lata, nadany przez ministra w 1986 r. statut
PZŁ utracił moc prawną dnia 17 lutego 1997 r., a nowego jeszcze nie uchwalono,
świeżo upieczony prezes NRŁ – senator Ireneusz Michaś, na podstawie tylko własnego
„bo ja tak chcę”, na dzień 29 kwietnia 1997 r. zwołał posiedzenie NRŁ, o którym
zapewne„pan Zbyszek” powiedziałby dzisiaj, że „odbyło się jedynie spotkanie
towarzyskie przy kawie i ciasteczkach”, a jego uczestnicy mogliby co najwyżej sobie taką czy
inną „opinię wydać". Niestety – pan Michaś i
spółka, lekceważąc sobie i naruszając ówczesne normy prawne, doprowadzili do
usadowienia na tronie przewodniczącego Zarządu Głównego Lecha Blocha. Potem
tylko wystarczyło jeszcze skutecznie w czasie dwóch miesięcy przygotować pod
siebie pisany projekt statutu PZŁ, który „ciemny lud” – z małymi oporami, ale
jednak – zaaprobował podczas obrad XVIII NKZD jako swój, i niezależna od
czynników zewnętrznych, niezniszczalna maszynka do ogłupiania masy składkowej,
zaczęła działać tak sprawnie, jak nigdy przedtem. No i kręci się to wszystko
już lat prawie dwadzieścia, a największym beneficjentem tego kręcenia jest nie
kto inny, jak miłościwie nam nadal panujący na stanowisku przewodniczącego ZG
PZŁ Lech Bloch, a tuż za nim sprawiający wrażenie nie do zdarcia Andrzej Gdula (za GW: „W latach 80. był
sekretarzem PZPR w Bielsku-Białej .W 1985 roku, po sprawie zabójstwa
Popiełuszki, Kiszczak wziął go na wiceszefa MSW. Od 1986 roku w KC jako
kierownik wydziału społeczno-prawnego ds. stosunków z MSW, MON i Kościołami. W
1988 był w ścisłym gronie urzędników PZPR planujących rozmowy z opozycją, potem
uczestniczył w obradach Okrągłego Stołu”).
Prezentuję
pogląd, że
w okresie od
dnia 17 lutego 1997 r., kiedy to utracił moc prawną nadany przez ministra w
1986 r. statut PZŁ, do dnia 28 czerwca 1997 r., a więc do dnia uchwalenia
nowego statutu przez KZD PZŁ, Naczelna Rada Łowiecka mogła sobie co najwyżej
administrować, a nie dokonywać gruntownych osobowych zmian w Zarządzie Głównym.
Brakowało jej podstawy prawnej do tego rodzaju działania.
To, co
wydarzyło się dnia 29 kwietnia 1997 r. w czasie plenarnego posiedzenia NRŁ, nie
można inaczej określić, niż mianem przewrotu kwietniowego w Polskim Związku Łowieckim.
Mówiąc krótko –
Lecha Blocha
wybrano wówczas na przewodniczącego Zarządu Głównego PZŁ z karygodnym
naruszeniem przepisów prawa.
Gdzie był wtedy
minister Stanisław Żelichowski, odpowiedzialny za nadzór nad Polskim Związkiem
Łowieckim? Gdzie był wtenczas premier Włodzimierz Cimoszewicz, odpowiedzialny
za działania (lub ich brak, gdy były wskazane) ministra Żelichowskiego?