poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Klituś-bajdusie łowczego krajowego

Przeczytałem w końcu wywiad z łowczym krajowym, jaki ukazał się w majowym numerze ŁP. Przez kilka miesięcy zdążyłem się już przyzwyczaić do różnych głupstw i głupstewek, wypowiadanych przez nowego szefa ZG PZŁ, ale ten bzdet , jaki znalazłem we wspomnianym wywiadzie, wprowadził mnie wręcz w osłupienie. Przebił wszystkie poprzednie jego klituś-bajdusie:

Współpracując ściśle z Naczelną Radą Łowiecką i Zarządem Głównym zamierzam przywrócić świetność Zrzeszenia, na którego czele – przypomnijmy – przed wojną stał generał Kazimierz Sosnkowski, współpracownik Józefa Piłsudskiego i późniejszy Wódz Naczelny”.

Nawet najwięksi blochowi propagandziści nigdy nie posłużyli się, na drodze otumaniania masy składkowej PZŁ, aż tak bijącą po oczach dyrdymałką. Co prawda, rzeczą wręcz powszechną stało się w ostatnim ćwierćwieczu wmawianie pezetełowskiemu plebsowi, że Polski Związek Łowiecki powstał w 1923 r., ale nikt jeszcze nie poszedł tą drogą, aby twierdzić, że już przed wojną działało „Zrzeszenie” Polski Związek Łowiecki. Prawda jest taka, że istniało wówczas stowarzyszenie o nazwie Polski Związek Łowiecki, które mocą dekretu Bieruta z 1952 r., zostało po prostu „zlikwidowane”. Powołane w tym samym czasie do życia zrzeszenie, o przywłaszczonej nazwie „zlikwidowanego” stowarzyszenia, było już kompletnie innym tworem prawnym, z przedwojennym stowarzyszeniem nie mającym już, oprócz samego łowiectwa, nic wspólnego.

Jeśli już chodzi o „stanie na czele Zrzeszenia”, Panie Albercie Kołodziejski, to wart odnotowania jest fakt następujący:

Pierwszym szefem „Zrzeszenia” Polski Związek Łowiecki był w latach 1953 - 1956 Stanisław Popławski - generał armii Armii Radzieckiej i Ludowego Wojska Polskiego. Ten sam Popławski, który w czerwcu 1956 dowodził oddziałami wojska, w sile 10 tys. żołnierzy, tłumiącymi wystąpienia robotnicze w Poznaniu. Zginęło wówczas 57 niewinnych osób. O tym, że Popławski był też członkiem Komitetu Centralnego PZPR, nawet już nie wspomnę. Za to przypomnę, że „20 listopada 1956 powrócił do ZSRR. W grudniu 1956 powierzono mu funkcję I zastępcy Głównego Inspektora Szkolenia Armii Radzieckiej. Od kwietnia 1958 był doradcą w grupie generałów inspektorów ministerstwa obrony ZSRR.”. To od niego zaczęła się, Panie Albercie Kołodziejski, komusza chwała i „świetność Zrzeszenia”. „Zrzeszenia”, na którego czele stoi Pan dziś razem z panem Rafałem Malcem. A osoby generała Kazimierza Sosnkowskiego niech Pan w tę wielce wątpliwą „świetność Zrzeszenia” w ogóle nie miesza, bo się Pan jedynie jeszcze bardziej ośmiesza. Urna z prochami generała, złożona w podziemiach bazyliki archikatedralnej św. Jana Chrzciciela w Warszawie, drży z oburzenia na wieść o Pańskiej próbie usadowienia pamięci o generale w oparach wytworów bolszewickiej myśli. Wygląda mi na to, że wstydu albo podstaw historycznej wiedzy, nie posiadasz Pan za grosz.


PS
A tak nawiasem mówiąc, Panie Albercie Kołodziejski, kto Panu te pełne niedoróbek teksty (w tym oświadczenia i wywiady) do tej pory pisał? Czy aby na pewno nie naczelny trębacz propagandowej tuby PZŁ czasów blochowych... Paweł Gdula?