W mojej opinii, projekt ustawy o zmianie ustawy – Prawo łowieckie, druk sejmowy nr 828, z kilku względów zasługuje na odrzucenie. Niezależnie od tego sądzę, że poniekąd dobrze stało się, że taki projekt wpłynął do Sejmu. Ci, którzy do tej pory tego nie dostrzegali, teraz mają wyjątkową okazję przekonać się, czemu tak naprawdę miało służyć i służy nadal, lansowanie się Eugeniusza Grzeszczaka, który z końcem stycznia 2024 r. został powołany przez ministra klimatu i środowiska do pełnienia funkcji łowczego krajowego. Wcześniej dał się poznać jako polityk Polskiego Stronnictwa Ludowego, senator trzech kadencji, a także poseł dwóch. Był nawet wicemarszałkiem Sejmu VII kadencji. Jego od ponad roku trudno wytłumaczalne, wręcz niesamowite parcie na szkło; wygłaszanie pompatycznych przemówień, w tym także przy cichych dźwiękach muzyki Chopina i na tle flagi państwowej, „do narodu”; nakazanie zagrania sobie Marsza Generalskiego na rozpoczęcie oficjalnych Zawodów Sikawek Konnych w Racocie; wynoszenie w social mediach pod niebiosa swoich spotkań na Nowym Świecie 35 z politykami (prawie wyłącznie) Polskiego Stronnictwa Ludowego; wielomiesięczne, publiczne, kłamliwe nadawanie najwyższej rangi STRATEGII zrównoważonego łowiectwa w Polsce (to taka kolorowa książeczka, wydana przy jego udziale... „na chwałę Polskiego Łowiectwa!”), w sytuacji, kiedy STRATEGIA ta wciąż nie znajduje się w obszarze obowiązujących aktów normatywnych PZŁ, utajnienie dokumentu PZŁ w sprawie struktury organizacyjnej biura Zarządu Głównego – to wszystko, w mojej przynajmniej opinii, zdaje się świadczyć nie tylko o jego wybujałym ego, ale także o przecieraniu szlaku do jego nowej władzy w Polskim Związku Łowieckim. Do władzy większej, niż posiada teraz; nawet do jeszcze większej, niż miał ją w latach 1997 – 2018 nieodżałowany dla niektórych Lech Bloch, były współpracownik peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa o kryptonimie: „Kazimierz”. Przedmiotowy projekt ustawy jest nie tyle próbą powrotu do okresu Blocholandii (ale tym razem z Eugeniuszem Grzeszczakiem w roli głównej), ile zamiarem stworzenia swego rodzaju imperium łowieckiego, o jakim nawet nie śniło się Lechowi Blochowi. On, Eugeniusz Grzeszczak, pokaże wszystkim, jak takie imperium wyglądać może. Z jego niczym nieograniczoną władzą, z praktycznie niemożliwością odwołania go w długim wymiarze czasowym.
Jeśli wciąż nie ma woli politycznej do całkowitej zmiany modelu łowiectwa w Polsce, poprzez odstąpienie od monopolu Polskiego Związku Łowieckiego na dopuszczanie do wykonywania polowania na terytorium kraju; jeśli wciąż nie ma woli politycznej do zastąpienia modelu, wprowadzonego w życie dekretem Bieruta i Cyrankiewicza w 1952 r., modelem opartym na wysokim standardzie ochrony praw własności właścicieli nieruchomości gruntowych, z czym mamy do czynienia chyba we wszystkich krajach Europy Zachodniej, poza Polską, to warto zastanowić chociaż nad niektórymi zapisami przedmiotowego projektu ustawy. I tak...
Czy aby na pewno dobrym pomysłem jest, aby łowczego krajowego powoływał i odwoływał Krajowy Zjazd Delegatów? Nigdy w przeszłości nie obowiązywała taka regulacja – ani po 1989 r., ani wcześniej, w okresie PRL-u. Bez względu na to, gdyby Sejm uchwalił ustawę według peeselowskiego projektu, to do czasu zwołania Krajowego Zjazdu Delegatów, a mogłoby to trwać nawet półtora roku od dnia wejścia w życie ustawy (być może nawet dłużej), obecny łowczy krajowy byłby... nieusuwalny. Czy o to chodzi autorom projektu czy tylko Eugeniuszowi Grzeszczakowi? A i później, kiedy nowy/stary łowczy krajowy zostałby już powołany, to w jakiej procedurze można byłoby go odwołać w czasie trwania 5-letniej kadencji? Przecież ta procedura dzisiaj kompletnie nie jest jeszcze znana (pojawić by się miała ewentualnie dopiero w nowym statucie), a w sytuacji, kiedy statut PZŁ nie byłby kontrolowany przez żaden podmiot zewnętrzny, można by do niego wcisnąć dowolną bzdurę. W jakim kierunku zmierza Eugeniusz Grzeszczak, ze swoimi kolegami z Polskiego Stronnictwa Ludowego? Czy aby na pewno nie ku dyktaturze w PZŁ, jakiej nie było nawet za czasów Lecha Blocha?
Wszystkim fanom bierutowego modelu łowiectwa w Polsce stawiam również i to pod rozwagę, czy aby na pewno dobrym pomysłem jest, aby likwidować ograniczenie piastowania funkcji w organach PZŁ, do maksymalnie tylko dwóch rozpoczętych kadencji. Czyżby już dzisiaj niektórzy przebierali nóżkami, ciesząc się z perspektywy powrotu do regulacji sprzed 2018 r., kiedy to członkiem Naczelnej Rady Łowieckiej, Zarządu Głównego, w tym łowczym krajowym czy prezesem NRŁ, a nawet członkiem chociażby tylko okręgowej rady łowieckiej, można było być przez lat dwadzieścia pięć i więcej?
Kolejna sprawa – tryb uchwalania i wprowadzania w życie statutu Polskiego Związku Łowieckiego, a także jego nowelizacji. Do końca 1996 r., czyli przez lat czterdzieści cztery od powstania zrzeszenia PZŁ, a więc nawet po uchwaleniu przez Sejm ustawy z 13 października 1995 r. – Prawo łowieckie, każdorazowo obowiązywał statut nadawany mocą rozporządzenia wydanego przez właściwego ministra. Sytuacja zmieniła się w marcu 1997 r., kiedy to weszła w życie ustawa z dnia 10 stycznia 1997 r. o zmianie ustawy – Prawo łowieckie. Od tego mniej więcej czasu, przez okres dwudziestu lat, statut uchwalany był przez Krajowy Zjazd Delegatów PZŁ i nie podlegał jakiejkolwiek kontroli przez czynniki zewnętrzne. Prawie równolegle z nastaniem tej regulacji, a dokładnie dnia 29 kwietnia 1997 r., w Polskim Związku Łowieckim doszło do istnego przewrotu, powiedziałbym: przewrotu kwietniowego, bo tylko tak wypada określić to, co wydarzyło się podczas plenarnego posiedzenia Naczelnej Rady Łowieckiej, kiedy to do władzy w Polskim Związku Łowieckim doszedł Lech Bloch. W okresie od dnia 17 lutego 1997 r., kiedy to utracił moc prawną nadany przez ministra w 1986 r. statut PZŁ, do dnia 28 czerwca 1997 r., a więc do dnia uchwalenia nowego statutu przez KZD PZŁ, Naczelna Rada Łowiecka mogła sobie co najwyżej administrować, a nie dokonywać gruntownych, osobowych zmian w Zarządzie Głównym. Brakowało jej podstawy prawnej do tego rodzaju działania. Lecha Blocha wybrano wówczas na przewodniczącego Zarządu Głównego PZŁ, czyli na łowczego krajowego, z karygodnym naruszeniem przepisów prawa. Utrzymał się on przy władzy przez lat aż dwadzieścia jeden. Kres jego rządom przyniosła dopiero ustawa z dnia 22 marca 2018 r. o zmianie ustawy – Prawo łowieckie oraz niektórych innych ustaw, w szczególności wprowadzony jej mocą wymóg przeprowadzenia dezubekizacji w organach PZŁ. Były tajny współpracownik peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa musiał ustąpić z zajmowanego przez ponad dwie dekady stanowiska. Statut PZŁ, co prawda nadal uchwalany przez Krajowy Zjazd Delegatów, podlegał od 2018 r. dodatkowo już zatwierdzaniu przez ministra właściwego do spraw środowiska. Autorzy projektu ustawy o zmianie ustawy – Prawo łowieckie, druk nr 828, nieskrępowanie dążą do przywrócenia sytuacji, jaka miała miejsce w latach panowania Lecha Blocha.
Idąc dalej w analizie zapisów tego projektu...
Politycy Polskiego Stronnictwa Ludowego, aby uspokoić nieco wciąż powracające publiczne dyskusje o konieczności zmiany granic okręgów Polskiego Związku Łowieckiego, w kontekście przystosowania ich do podziału administracyjnego kraju, proponują przypudrować problem, poprzez jedynie dostosowanie granic okręgów do granic województw. Zaskutkowałoby to być może zmniejszeniem liczby okręgów, ale jedynie... o kilka. Zmiana z 49. – powiedzmy – na 43, byłaby zmianą zaledwie kosmetyczną. Województw mamy 16 i tego wypadałoby się trzymać.
1) łowczy krajowy będzie powoływany przez zazwyczaj łatwy do zmanipulowania Krajowy Zjazd Delegatów, bez możliwości nawet zaskarżenia tak podjętej uchwały do wojewódzkiego sądu administracyjnego;
2) w okresie przejściowym do dnia obrad Krajowego Zjazdu Delegatów, czyli przez okres nawet półtora roku, a może i znacznie dłużej, on, Eugeniusz Grzeszczak, będzie całkowicie nieusuwalny z funkcji łowczego krajowego;
3) wykreślona zostanie zasada, na mocy której członkiem organów PZŁ można być nie dłużej niż przez dwie rozpoczęte kadencje;
4) statut Polskiego Związku Łowieckiego, uchwalany przez Krajowy Zjazd Delegatów, będzie pozbawiony jakiejkolwiek kontroli zewnętrznej; i to zarówno tej ministerialnej, jak i sądowej;
5) nadzór państwa nad działalnością Polskiego Związku Łowieckiego znowu będzie tylko iluzoryczny, jak to już było za czasów Lecha Blocha.
Komu by taka zasada przeszkadzała, poza oczywiście Eugeniuszem Grzeszczakiem i jego klakierami? Jeśli chodzi o techniczną stronę przeprowadzenia takich wyborów, można by je zorganizować poprzez firmę zewnętrzną w stosunku do Polskiego Związku Łowieckiego, pod nadzorem ministra; przykładowo za pośrednictwem zabezpieczonych SMS-ów, jak to miało miejsce w ubiegłorocznych prawyborach w jednym z dwóch największych polskich ugrupowań politycznych.