czwartek, 26 marca 2015

Anonim



„Drogi Arturze

Od jakiegoś czasu uważnie obserwuję losy polskiego łowiectwa i coraz bardziej się skłaniam ku temu, aby z niego zrezygnować. Z jednej strony widzę jakiś powiew świeżości, ale z drugiej ciągle czuję zgniliznę minionej epoki, którą o zgrozo ciągle tak wielu się upaja. Po ostatnich plebiscytach na miss nowelizacji ustawy,  prysły moje złudne przekonania, że jestem członkiem elitarnego zrzeszenia oraz zastanawiam się, czy przy obecnym funkcjonowaniu łowiectwa można liczyć na sensowne zmiany w prawie łowieckim?
Od czasu Bierutowego dekretu, pod pozorem kultury i tradycji, wrośliśmy w pasożytniczy organizm żerujący na państwie, a naszym jedynym pożytkiem jest wspieranie innych upośledzonych komórek, które nie potrafią, lub bardziej realnie brzmi, nie chcą się dostosować do realiów, jakie panują od setek lat (dzikie zwierzęta wyrządzając również szkody w uprawach rolnych).
Pasożyt, niczym tasiemiec uzbrojony zaadoptował się w organizmie doskonale. Obecny stan prawny nie ogranicza w żaden sposób jego nosicielstwa i nawet specjalnie nie wpływa na to, ile pokarmu żywiciela ten pochłania, ponieważ głowa tasiemca sama sobie oszacowała, ile pokarmu ma zżerać.  Pasożyt składa się z głowy oraz proglytodów.  Głowa ma za zadanie nie oderwać się od żywiciela i wybierać proglytodów, zaś proglytody mają za zadanie wybierać głowę i werbować haczyki.  Haczyki pełnią wyjątkowo smutną rolę, ponieważ mogą zakosztować  namiastkę resztek jedzenia żywiciela. Tak więc jakie są korzyści z bycia najmniejszą komórką w pasożycie?
Mamy nieograniczone możliwości bycia członkiem wielu kół, z czego jedno może być naszym macierzystym, a pomimo to koła łowieckie mają w głębokim poważaniu statut PZŁ i członków dobierają wedle swoich zasad i wedle własnego uznania.  Na wsparcie ze strony organów nadzorujących PZŁ nie ma co liczyć, ponieważ oni nie mieszają się w sprawy organizacyjne kół, chociaż nadzór nad nimi wpisany jest w ich statutowe obowiązki. Po prostu statut mają w tym samym miejscu co koła łowieckie.
Możemy wykonywać polowania zgodnie z prawem i w oparciu o uchwały organów kół i zrzeszenia. O równości praw poszczególnych członków można zapomnieć, ponieważ w praktyce nikt nie nadzoruje kół łowieckich i mogą równie dobrze zawiązywać kółka wzajemnej adoracji i rozdawać upoważnienia do wykonywania polowania wedle własnego uznania. Co ciekawe, wszyscy członkowie muszą płacić - za brak statutowego nadzoru. Główną walutą w kołach jest mięso! Większość myśliwych nie poluje na zwierzynę łowną, ale na szynki, kiełbasy, pasztety… Ten co wyda odstrzał pełen mięsa,  ma władzę absolutną. Nawet najtęższe umysły tego kraju są bezradne wobec odpłatnego  braku możliwości polowania. I oto mamy esencje równości praw i obowiązków wedle modelu PZŁ: 

KAŻDY MA RÓWNE PRAWO DO ŻEBRANIA O ODSTRZAŁ, ZARÓWNO INTELIGENCJA JAK I CIEMNOTA. TU PROSTAK MAJĄCY WŁADZĘ NAD ZIELONYMI KARTECZKAMI MOŻE DOPROWADZIĆ DO UPODLENIA KWIAT POLSKIEJ INTELIGENCJI, PONIEWAŻ DLA ENTUZJASTÓW PRAWA PRZEWIDZIANO MOŻLIWOŚĆ WYKLUCZENIA ZA …NIEKOLEŻEŃTWO. TYM SPOSOBEM OTO W XXI WIEKU W ŚRODKU CYWILIZOWANEJ EUROPY MAMY NAJTAŃSZY SYSTEM POLOWANIA KTÓREGO PODOBNO ZAZDROSZCZĄ NAM INNE KRAJE. WYSTARCZY ZAPŁACIĆ ROCZNIE 10% PRZECIĘTNEGO WYNAGRODZENIA +WNOSIĆ MIESIĘCZNĄ OPŁATĘ WAHAJĄCĄ SIĘ POMIĘDZY CENĄ LITRA CZYSTEJ, A KARTONU NAJTAŃSZYCH FAJEK I POSTĘPOWAĆ ZGODNIE Z 10 PRZYKAZANIAMI:
1.  BĘDZIESZ ZAWSZE ZADOWOLONY Z PZŁ
2.   NIE BĘDZIESZ KRYTYKOWAŁ PRACY ORGANÓW KÓŁ I ZRZESZENIA
3.   NIE BĘDZIESZ PODNOSIŁ RĘKI NA WALNYM ZGROMADZENIU ZGODNIE ZE SWOJĄ WOLĄ
4.    NIE BĘDZIESZ CZYTAŁ PRASY INNEJ NIŻ ŁOWIEC POLSKI
5. BĘDZIESZ UDAREMNIAŁ WSZELKIE INICJATYWY MOGĄCE DOPROWADZIĆ DO NADZORU NAD PZŁ
6.  BĘDZIESZ SIĘ UPADLAĆ NA KAŻDE ZAWOŁANIE ORGANÓW ZRZESZENIA ORAZ LASÓW PAŃSTWOWYCH
7. MOŻESZ CZERPAĆ Z ŁOWIECTWA WYŁĄCZNIE TYLE, NA ILE WPISZĄ CI W ODSTRZALE LUB TYLE ILE UDA CI SIĘ WYWIEŹĆ CICHACZEM W BAGAŻNIKU
8.  BĘDZIESZ ZAWSZE GOTOWY WYRZEC SIĘ ROZUMU DLA WPISU W ODSTRZALE
9.  NIE BĘDZIESZ NIEKOLEŻEŃSKO UJAWNIAŁ  NIEPRAWIDŁOWOŚCI KOLEGÓW PO STRZELBIE
10.  NIE BĘDZIESZ DOMAGAŁ SIĘ JAKICHKOLWIEK PRAW.
Ktoś zapyta: jeśli byłoby tak naprawdę, to liczba członków takiego pasożyta nie wzrastałaby stale, a wręcz przeciwnie.  No cóż, fenomenem tego nie można nazwać ale raczej brakiem innej możliwości zakosztowania namiastki łowiectwa. Zgodnie z ustawą na dzień dzisiejszy myśliwy w Polsce musi podporządkować się zasadom niezależnej organizacji , która to ustawowo nabytych praw może pozbawić  np. z powodu nie koleżeństwa. Oczywiście każdy ma wolny wybór jakim członkiem tej organizacji chce być: niestowarzyszonym z żadnym kołem, lub członkiem jednego lub wielu, przy czym najczęściej wybór przynależności leży wyłącznie po jednej stronie i to nie koniecznie zainteresowanego. Można przyjąć, że patologia jest już na etapie organów kół, które de facto ktoś wybiera w demokratycznych wyborach! Faktycznie, mamy wyjątkowo demokratyczne przyzwolenie na bezprawie i gwarancję nie kiwnięcia palcem w przypadku łamania praw członka koła. I tak oto w każdym elemencie życia koła napotkamy paradoks polskiego łowiectwa polegający na tym, iż wśród żebraków o odstrzały wszyscy są równi: ciemniak lub inteligent, ponieważ obydwaj lubią dziczyznę! Różnica polega na tym, iż głupiec z głupcem zawsze znajdą wspólny język, zaś mądry głupiemu zgodnie z przysłowiem ustąpi, bo jaki jest sens nie polować i płacić…
Do patologii w kołach i braku nadzoru przez kilkadziesiąt lat można było przywyknąć i nawet osoby z organów zrzeszenia traktować jako średnio pracowitych kolegów po strzelbie. Ze łzami w oczach można również przywyknąć do ochłapu w odstrzale, bo co lepsze wystrzelają zagraniczni dewizowcy aby było z czego zapłacić za szkody, które zrobiła państwowa zwierzyna. Można było się pośmiać jak antykomunista- profesor od straszenia prywatyzacją bronił biuretowego systemu. Żarty jednak się skończyły, kiedy przedstawiciele modelu wymyślili dodatkowy zarobek na swoich owieczkach pod pozorem pomocy rolnikom. Firma z wieloletnim doświadczeniem w ukrywaniu dochodów rozszerzy działalność w obszarze ściągania obowiązkowych ubezpieczeń mienia rolników od myśliwych którzy nawet nie mają żadnej własności… Tak więc jaki jest sens udawania myśliwego, skoro od początku do końca wszyscy chcą nas wydymać? Dureń rozdający zielone blankiety wedle własnego uznania, ciemnota która wielbi durnia bo im łaskawie pozwala polować, organy pozwalające na bezprawie ciemnoty i głowę która dba o to, by poziom ciemnoty był utrzymywany na niezmiennym wysokim poziomie. Do póki będzie istniał taki układ, żadna władza nie będzie traktowała myśliwych poważnie!
Dla państwa jesteśmy darmowymi likwidatorami nadmiaru zwierzyny którzy dodatkowo płacą z własnej kieszeni za nie swoje szkody zarówno rolnikom jak i lasom. W którym innym kraju na świecie można znaleźć 116 tysięczną armię potulnych darczyńców wpłacających własne zarobione pieniądze na konta rolnikom którzy nie upilnowali swoich upraw oraz kumplom którzy muszą mieć własny kwadrat w najdroższym miejscu w stolicy Polski?
Niestety, myśliwi przez swoje notoryczne, wielowiekowe utożsamianie się ze szlachtą, również w obecnych czasach za taką są uważani. Czasy jednak się zmieniły o 360 stopni i obecnie to ciemnota stanowi większość i chce podwyższyć swoje ego. Wystarczy spojrzeć na członków kół łowieckich, którzy na wszelkie zmiany reagują odmową. Wobec bezsilności i braku większego sensu udawania myśliwego nie dziwię się tym, którzy wolą pozostawać z dala od kół łowieckich. Żaden wykształcony człowiek nie będzie czuł się dobrze słysząc komentarz od osoby kończącej edukację na szkole podstawowej, że jeszcze „musi się dużo nauczyć”… Dla normalnego myśliwego brak poszanowania jego praw jest sprowadzaniem jego pasji do rywalizacji o mięso… to obrzydliwe…
Tak więc czy jest sens, skoro większość nie chce nic zmienić???

Jeszcze myśliwy, ale chyba nie długo…

PS
Zgadzam się na umieszczenie treści listu na blogu lub forach łowieckich jako anonim...”.

wtorek, 24 marca 2015

Problem z (nie)macierzystością



W jednym z numerów pewnego periodyku łowieckiego o ogólnopolskim zasięgu ukazał się artykuł „Czarne chmury nad polskim modelem łowiectwa”, w którym autor – dość znana w świecie łowieckim, a nawet w środowisku parlamentarnym, osoba – przedstawił swoje tezy na temat przyszłości polskiego modelu łowiectwa. Wśród wielu argumentów, jakimi posłużył się, zauważyłem również i takie, które nie przystoją wziętemu prawnikowi. Przykładowo uznał on za „problem” „wprowadzone przez Statut Związku rozróżnienie na członków macierzystych i niemacierzystych w kołach łowieckich”. O ile trudno mi się nie zgodzić z autorem co do kwalifikacji przedmiotowego „rozróżnienia”, o tyle już nie sposób obojętnie przejść obok błędnego pojmowania i ujęcia przez niego sprawy. Być może mała to dla niego różnica, ale w istocie rzeczy mija się z prawdą, której zwłaszcza od prawnika należy bezwzględnie i stanowczo domagać się.

Otóż po pierwsze, Statut PZŁ rozróżnia koła macierzyste i niemacierzyste (a nie „członków macierzystych i niemacierzystych”) i to wyłącznie z punktu widzenia jednostki, a to czyni małą w porównaniu z przedstawioną wersją ale istotną różnicę. Po drugie, chyba za nadużycie należy uznać fakt, że w nieprawdziwym świetle przedstawia się w artykule prawa myśliwych w ich kołach niemacierzystych, gdyż nieprawdą jest, że są w nich „pozbawieni podstawowych praw członkowskich”. Owszem – nie mają  w nich, ale wyłącznie jednego prawa – biernego prawa wyborczego, które przysługuje im wyłącznie w ich kołach macierzystych. Akurat w tym punkcie nie dopatrywałbym się żadnych niesprawiedliwości dziejowych, gdyż Statut PZŁ przewiduje jeszcze inne ograniczenia w biernym prawie wyborczym członków Zrzeszenia, gdy przykładowo chcą kandydować do krajowych i okręgowych organów Związku, co jako całość pewnego zagadnienia układa się w jedną logiczną ciągłość.

Niezależnie od powyższych uwag przyznaję jednak, że problem „macierzystości” i „niemacierzystości” niewątpliwie istnieje, ale w odróżnieniu od autora artykułu „Czarne chmury …”, zauważam go w zupełnie innym aspekcie. Otóż sposób ujęcia w zapisach Statutu PZŁ (zwłaszcza w jego § 39) przedmiotowego rozróżnienia (przypominam – kół, a nie członków), sprzyja diametralnie przeciwstawnym interpretacjom możliwości zmiany statusu członka w jego kole. Co za tym idzie – bywa wykorzystywany przez członków organu zarządzającego kołem łowieckim, jako sposób na okiełznanie, a nawet „pozbycie się” z niego niesfornego członka koła, będącego w konflikcie z nimi. I to w konflikcie w związku z zupełnie  inną sprawą. Nie tak rzadkie są przypadki, kiedy pozbawienie członkostwa w kole – z (nie)macierzystością w tle – znajduje swój epilog podczas posiedzeń zarządów okręgowych, które niejako zmuszane są do interwencji w trybie nadzoru, uchylając wadliwe uchwały organów kół. Znany jest powszechnie również przynajmniej jeden przypadek (kazus Łukasza L.), kiedy to pozytywne dla pokrzywdzonego rozstrzygnięcie zapadło dopiero przed obliczem sądu powszechnego (w Legnicy). Z całą pewnością podobnych zdarzeń jest znacznie więcej.

W czym rzecz? Co takiego sprawia, że (nie)macierzystość potrafi generować tyle niejasności i nieporozumień? Otóż wszystko, co złe, ma miejsce za sprawą brzmienia zapisu § 39 ust. 2 Statutu PZŁ: „O rodzaju koła decyduje zainteresowany członek i zarząd koła”. O interpretację tego zapisu kruszone są kopie wielu członków Zrzeszenia.

Idąc drogą znaczenia literalnego tej statutowej normy łatwo dojść do sprzeczności  zwrotnej z jej zapisem, a w szerszej perspektywie - nawet do absurdu.  Do sprzeczności, bo okazuje się, że o rodzaju koła w najczęściej spotykanym przypadku, będącym zarzewiem konfliktu, nie decydują dwie strony (jak nakazuje zapis), a ... trzy. Mam na myśli przypadek, kiedy zainteresowany chce, aby kołem macierzystym dla niego stało się koło „inne”, niż dotychczasowe. Rozmawia więc z zarządem koła „innego” i osiąga porozumienie, czyli jest pozytywna decyzja na tak zarówno ze strony zainteresowanego, jak i zarządu koła „innego”, ale nagle pojawia się problem, który śmiało nazwać można „jajkiem niespodzianką”. Nie można tej dwustronnej decyzji zdyskontować, gdyż – mimo, wydawałoby się, jednoznacznie brzmiącego zapisu statutowego – niezbędna jest jeszcze zgoda ... trzeciej strony, jaką jest zarząd koła dotychczas macierzystego. Przecież on – zdaniem zwolenników literalnego traktowania zapisu § 39 ust. 2 – de facto również posiada prawo do udzielenia na to zgody lub zamiennie wyrażenia skutecznego sprzeciwu, gdyż to od tego zarządu koła zależy, czy to pierwsze koło będzie mogło stać się teraz dla zainteresowanego kołem niemacierzystym. Członkiem bowiem dwóch kół macierzystych w Zrzeszeniu być nie można.
Pytam więc: o rodzaju koła decyduje zainteresowany członek i zarząd koła, czy zainteresowany członek i zarządy dwóch kół?

Idąc dalej drogą znaczenia literalnego zapisu § 39 ust. 2, dochodzimy także do absurdu, co łatwo zrozumieć można po przeanalizowaniu charakteru wartości materii normatywnej, kryjącej się pod pojęciem - „koło macierzyste”. Otóż abstrahując od wymogu § 181 ust. 3 Statutu PZŁ (dotyczy „uiszczania składki członkowskiej na Zrzeszenie za pośrednictwem koła macierzystego”), który dla istoty przedstawianego tu problemu jest bezużyteczny, pod pojęciem „koła macierzystego” kryje się tylko i wyłącznie posiadanie biernego prawa wyborczego w takim kole (patrz § 39 ust. 3). Nic więcej. Powtarzam – PRAWA,  a nie jakiegoś obowiązku. Oczywistą prawdą jest, że do nabycia dowolnego prawa, niezbędna jest zgoda strony, od której posiadanie tego prawa to zależy, ale absurdem jest twierdzenie, że do rezygnacji z posiadania tego czy innego prawa, niezbędna jest podobna zgoda, gdyż prawo w takim przypadku nie byłoby prawem, a obowiązkiem.

Cóż zatem pozostaje? Skoro zawodzi literalne rozumienie zapisu § 39 ust. 2, bo prowadzi do sprzeczności i absurdu, należy uwzględnić cel oraz funkcje całości uregulowania, jakie zawarte są w  § 39, a to z kolei w sposób jednoznaczny określono w ust. 1 i 3:

„1. Członek Zrzeszenia może należeć do wielu kół, z których jedno jest jego kołem  macierzystym.
 2. [...].
 3. Członek może być członkiem zarządu koła lub komisji rewizyjnej lub delegatem
 koła na okręgowe zjazdy delegatów wyłącznie w kole macierzystym”.

Wyraźnym zatem celem zapisu § 39 jest zapewnienie sytuacji, w której spośród kół, do których należy członek Zrzeszenia, dokładnie jedno można i należy traktować jako macierzyste dla niego, a stan ten, z mocy ust. 3, uniemożliwia mu z kolei posiadanie biernego prawa wyborczego poza tym jedynym kołem, w którym to prawo posiada.
Tak więc nie widzę możliwości zinterpretowania znaczenia zapisu ust. 2 inaczej, niż w ścisłej korelacji z pozostałymi jednostkami redakcyjnymi zapisu § 39, a to w konsekwencji oznacza, że tylko w przypadku starań zainteresowanego o nabycie biernego prawa wyborczego w danym kole, a więc w jego zamiarze mającym stać się macierzystym, wymagana jest zgoda zarządu tego koła. Natomiast w przypadku rezygnacji z posiadania takiego prawa (w dotychczas macierzystym), jakakolwiek zgoda wymagana być nie może.

Jestem głęboko przekonany, że każdy, kto tylko zechce, łatwo potrafi osądzić, w którym miejscu leży prawda.

Tekst: Artur Jesionowicz

Za Magazynem Sezon

piątek, 20 marca 2015

Książka ewidencji



Z przyjemnością wykonywania polowania indywidualnego w Polsce, oprócz obowiązku posiadania przy sobie wymaganych dokumentów (prawie zawsze - legitymacji członkowskiej PZŁ, zawsze – dokumentu uprawniającego do posiadania broni oraz pisemnego upoważnienia wydanego przez dzierżawcę lub zarządcę obwodu łowieckiego), związany jest jeszcze jeden obowiązek, a mianowicie „dokonania wpisu w książce ewidencji pobytu na polowaniu indywidualnym, którą zobowiązani są posiadać dla każdego obwodu dzierżawcy i zarządcy obwodów łowieckich”.

Różne opinie krążą na temat zasadności utrzymywania tego wymogu prawnego, dlatego też – może głównie myśliwym o niewielkim stażu łowieckim – chciałbym małe co nieco przybliżyć z krótkiej historii obowiązku posiadania książki ewidencji, jak i dokonywania w niej odpowiednich wpisów.

           Wymóg posiadania przedmiotowej książki wprowadzony został w roku 1993. Postarała się o to Naczelna Rada Łowiecka, modyfikując swój poprzedni tzw. „Regulamin polowań”. Z regulaminu wynikało, że każdy wyjazd na polowanie indywidualne należało zgłosić łowczemu koła, który w imieniu dzierżawcy dokonywał wpisów w książce. Mało tego – o zamiarze wykonywania polowania na terenach leśnych, myśliwy miał obowiązek powiadomienia przedstawiciela służby leśnej tego terenu. Jak nietrudno zauważyć, zanim nemrod wyruszył na łów, musiał koniecznie skontaktować się z dwiema funkcyjnymi osobami, a telefonów komórkowych w powszechnym użyciu jeszcze wówczas nie było.

Bodaj w cztery lata później, czyli w roku 1997, zapis o obowiązku prowadzenia książki przez dzierżawców i zarządców obwodów łowieckich pojawił się w rozporządzeniu MOŚZNiL, jednak szary myśliwy prawa wglądu do książki nadal nie posiadał, a jego skuteczny wyjazd w knieję uzależniony był za każdym razem od łowczego, który z reguły posiadał stosowne upoważnienie do dokonywania wpisów. Na myśliwym ciążył też inny „stary”, choć lekko zmodyfikowany obowiązek – polowanie na zwierzynę grubą należało zgłaszać leśniczemu i jemu też, po zakończeniu polowania, meldowało się o dokonanym odstrzale. Inaczej mówiąc, nadal daleko było do „pełnego luzu i relaksu”.

W rok później minister znowelizował rozporządzenie w sprawie szczegółowych zasad i warunków wykonywania polowania oraz obowiązku znakowania i jednocześnie zezwolił już,   jego zapisami, myśliwemu osobiście dokonywać wpisów w książce, ale nie nadał mu jeszcze wyłączności ku temu. Tym samym drgnął w posadach obowiązek – swego rodzaju – uniżoności wobec  łowczego, a także zanikł całkowicie drugi – obowiązek kontaktowania się z leśniczym. Uf, jaka ulga. Nareszcie cywilizowany świat, chociaż niektórzy łowczowie do dnia dzisiejszego nie mogą w to uwierzyć i „robią swoje” – nadal „tyranizują” szarych członków kół, zmuszając ich do różnego rodzaju zgłoszeń, meldunków, a także respektowania ich nakazów i zakazów.  Miejsce wyłożenia książki minister „polecił”  dzierżawcy uzgadniać z właściwym nadleśniczym.

Wreszcie mocą ustawy z czerwca 2004 r. – o zmianie ustawy Prawo łowieckie, Sejm „wprowadził książkę” do – po Konstytucji – najwyższego aktu prawnego RP, a myśliwego uczynił wręcz „odpowiedzialnym za dokonanie wpisu”. Jednocześnie minister w ślad za tym, w niecały rok później, podpisał rozporządzenie w sprawie szczegółowych, ale już tylko warunków (bez zasad) wykonywania polowania i znakowania tusz, jednocześnie rozwinął zagadnienie książki, a obowiązek dzierżawcy wobec nadleśniczego ograniczył tylko do powiadomienia o miejscu jej wyłożenia i tak, z niewielkimi zmianami, mamy do dnia dzisiejszego.

Tyle w „telegraficznym skrócie”. Można jeszcze jedynie dodać, że w końcu doczekaliśmy rzeczywistości prawnej, w której, jak to bynajmniej nie bywało za czasów obowiązywania „Regulaminów polowań” Naczelnej Rady Łowieckiej (ale nazwa w powszechnym użyciu przetrwa chyba jeszcze wieki), nie musimy postrzegać każdego łowczego w kategoriach „pana i władcy”, od którego zależał zarówno nasz wyjazd w łowisko, jak i także dokładne miejsce wykonywania polowania. Członkowie kół łowieckich zabierają obecnie z szafy broń myśliwską, wsiadają w samochód, podjeżdżają do miejsca wyłożenia książki ewidencji, „wpisują się w” dowolne, nie zajęte przez innego myśliwego miejsce obwodu łowieckiego, nie muszą przejmować się humorem zarówno łowczego, prezesa, jak i nadleśniczego, leśniczego czy innego przedstawiciela służby leśnej i spokojnie mogą polować – byleby zgodnie z zasadami prawa i etyki.

Chociaż sytuacja znacznie poprawiła się na przełomie wieków, myśliwi nieustannie poszukują dalszych dróg jej poprawy. Nie wystarcza im nawet prawna możliwość dokonywania wpisów w książce za pośrednictwem innych osób. Pomysłem dosłownie kilku ostatnich lat (i słusznym) jest tzw. „elektroniczna książka ewidencji”, która jednak, aby mogła pojawić się w powszechnym użyciu w majestacie prawa (technicznych przeszkód praktycznie już nie ma), wymaga – nie tylko moim zdaniem – pewnych chociażby kosmetycznych zmian w ustawie Prawo łowieckie. Jak szybko ich doczekamy, okaże przyszłość.

Tekst: Artur Jesionowicz

Za Magazynem Sezon

wtorek, 17 marca 2015

Prace gospodarcze

Przywilejem pojedynczego członka koła czy jego obowiązkiem?

Nieodłącznym elementem gospodarki łowieckiej, prowadzonej w obwodach dzierżawionych przez koła, są różnego rodzaju prace gospodarcze, wykonywane przez ich członków. Trudno sobie wręcz wyobrazić funkcjonowanie kół bez takich czynności, jak przykładowo: budowa i naprawa urządzeń łowieckich, uprawa poletek żerowych, zakładanie i utrzymywanie pasów zaporowych, magazynowanie karmy dla zwierzyny etc. Tak więc oczywistą sprawą jest, że myśliwi nie tylko „gospodarują populacjami zwierząt łownych”, a więc m. in. polują, ale także po prostu pracują, nie otrzymując w zamian żadnego wynagrodzenia, bo i od kogo mieliby je niby otrzymywać. I to pracują fizycznie, często w pocie czoła, dla dobra środowiska przyrodniczego, a przy okazji także dla siebie, bo cóż może być równie pięknego - po wielu godzinach i dniach, spędzonych w często stresujących warunkach pracy zawodowej, jak możliwość pożytecznego spędzenia czasu w towarzystwie kolegów po strzelbie i to niekoniecznie podczas polowania. Wspólnymi siłami wzniesiona ambona lub zwyżka, zbudowany posyp dla bażantów, paśnik dla saren lub jeleni, naprawiony magazyn paszowy, to powód do dumy dla niejednego łowcy, który częstokroć oprócz stukania w klawiaturę komputera czy operowania pilotem telewizora, z pracą fizyczną poza kołem ma kontakt niezwykle sporadyczny. Nie można zatem dziwić się takiej formie rekreacji, która z jednej strony - po spełnieniu pewnych warunków - standardowo mogłaby „przyczyniać się do rozwoju zainteresowań i osobowości, podwyższać aktywność fizyczną, rozładowywać napięcie nerwowe oraz oczywiście zapobiegać chorobom cywilizacyjnym”, ale przede wszystkim prawie nic nie musi kosztować, bo oprócz zakupu paliwa (dojazd do miejsca jej uskuteczniania), trudno wypatrywać tu innych.

Zapyta Szanowny Czytelnik Magazynu Sezon - skoro jest tak pięknie, to w czym rzecz i do czego zmierzam? Ano jest jeden problem – i to niemały – z tym związany. Otóż wśród statutowych obowiązków członka koła nie sposób znaleźć takiego, który obligowałby go do świadczenia na rzecz koła jakiejkolwiek pracy fizycznej. Mało tego – wśród kompetencji walnego zgromadzenia (katalog w zasadzie zamknięty), opisanych oczywiście również w Statucie PZŁ, na próżno szukać takiej, która dawałaby temu organowi prawo do nakładania na członka koła przedmiotowego obowiązku. Pozwolę sobie tu przypomnieć, że takie nałożenie wynikać może jedynie z postanowień Statutu. No i nie patrząc na to, od szeregu już lat rozprzestrzeniły się po kołach łowieckich, niczym grzyby po deszczu, różnego rodzaju uchwały ich organów (zwłaszcza walnych zgromadzeń), którymi taki obowiązek jednak jest ustanawiany. Śmiem twierdzić, że obowiązek rodem z czasów słusznie minionych. Jak by i tego było mało, pod płaszczykiem sugerowanej możliwości zamiany świadczenia pracy na wpłacenie do kasy koła jej równowartości w pieniądzu, ukrywa się fakt stosowania niestatutowych kar finansowych za niepodporządkowanie się takiemu obowiązkowi. Niejednokrotnie też dodatkowo, niejako przy okazji, bezprawnie jest ograniczane (ba – wręcz całkowicie zawieszane na okres do roku czasu) myśliwemu prawo do wykonywania polowania na terenach obwodów dzierżawionych przez koło. I to wszystko odbywa się przy milczącej aprobacie większości społeczności łowieckiej. Trudno dziwić się takim praktykom, skoro lansowany jest „oficjalnymi kanałami” pogląd następujący:

„Do wyłącznej kompetencji walnego zgromadzenia – jako najwyższej władzy w kole – należy uchwalanie planu działalności koła. W ramach tego uprawnienia mogą być na członków koła nakładane obowiązki przepracowania określonej liczby godzin prac gospodarczych. Walne zgromadzenie określa wymiar tych prac czy ich charakter. Także ten organ ustala ekwiwalent stanowiący równowartość jednej godziny pracy oraz zasady jego pobierania. Z reguły jest to wartość 1 godziny prac o podobnym charakterze obowiązująca na danym terenie. Zarząd koła, kierując na bieżąco sprawami związanymi z prowadzeniem gospodarki łowieckiej i biorąc pod uwagę aktualne potrzeby prac w kole, ustala szczegółowy grafik prac, dbając o to, aby wyznaczone terminy były możliwe do zrealizowania. Regułą powinno być wyznaczenie kilku terminów takich prac”.

Odnoszę wrażenie, że „uchwalanie planu działalności koła” (przyp.: „… i budżetu „) –  uprawnienie wymienione w § 53 pkt 6 Statutu PZŁ, stanowi tak przejrzysty i jednoznaczny   zapis, że wszelkie próby użycia do jego zinterpretowania zasad wykładni pozajęzykowej, nie znajdują nawet najmniejszego uzasadnienia, a więc należy uznać je za niedopuszczalne. A jeżeli tak, to nie mogę oprzeć się zadaniu następujących pytań:

Dlaczego wykonywanie prac gospodarczych koniecznie musi być traktowane w kategoriach bezwzględnego obowiązku, zabijając tym samym radość z dobrowolnego oddawania się pasji łowieckiej, w całym jej słowa znaczeniu? Dlaczego w Polsce jest tak mało kół łowieckich, w których ich szarzy członkowie mogą czuć się w pełni szanowanymi przez członków organów zarządzających, a nie postrzeganymi na podobę dawnych chłopów pańszczyźnianych na prywatnych folwarkach? Czy naprawdę tak trudno jest o to, aby ich skutecznie motywować do działania nienaganną organizacją prac gospodarczych, w której byłoby miejsce zarówno na użyteczne zajęcia, jak i na piknik w towarzystwie członków rodzin pracujących myśliwych? O co w tym wszystkim chodzi? Jaki jest cel tego przymusu i komu on tak naprawdę służy? Czy aby na pewno ogółowi członków każdego koła?

Tekst: Artur Jesionowicz

Za Magazynem Sezon

piątek, 13 marca 2015

Uchwały organów kół

Tylko kłusownicy „mogą” sobie pozwalać na całkowitą ignorancję zapisów prawa. Pozostali, bez względu na to – sprawują władzę, zarządzają czy kontrolują, polują czy wykonują inne czynności z zakresu gospodarki łowieckiej, zawsze w większym lub w mniejszym stopniu, będąc bardziej lub mniej świadomymi stanu rzeczy, ogólnie – w różnym zakresie, ale powiązani są z zapisami prawa i aktów normatywnych PZŁ. Na samym dole całej takiej wręcz piramidy prawnych i wewnątrzorganizacyjnych norm, z którymi spotykamy się na co dzień czy nawet tylko od święta, mamy uchwały zarządów kół i walnych zgromadzeń. Na samym dole – nie znaczy, że mniej istotne, niż te z wyższych półek. Ustawę prawo łowieckie mamy jedną; rozporządzenie Ministra Środowiska w sprawie szczegółowych warunków wykonywania polowania i znakowania tusz – także. Podobnie sprawa przedstawia się ze Statutem PZŁ i kilkoma jeszcze innymi, sztandarowymi aktami normatywnymi PZŁ. Problem jednak, ogromny problem dostrzegam właśnie na etapie tworzenia wspomnianych uchwał w ponad dwóch i pół tysiącach polskich kół łowieckich. Jak głosi znane przysłowie – „ten się nie myli, kto nic nie robi”; tak więc nawet w zapisach aktów normatywnych krajowych i okręgowych organów PZŁ znaleźć można wcale nie tak rzadkie niezgodności z prawem czy z dotychczas istniejącymi aktami wewnątrzorganizacyjnymi. To jednak, co dzieje się w „podstawowym ogniwie organizacyjnym w Polskim Związku Łowieckim w realizacji celów i zadań łowiectwa”, jakim są z mocy ustawy koła łowieckie, przechodzi wszelkie granice przyzwoitości w demokratycznym państwie prawnym. Upoważnia mnie do takiego stwierdzenia analiza treści wielu uchwał, z którymi miałem wątpliwą przyjemność zapoznania się na przestrzeni dekady; uchwał z całego szeregu kół, z różnych zakątków Polski.

Co prawda ustawa Prawo łowieckie nakłada na okręgowe organy PZŁ obowiązek „koordynowania i nadzorowania działalności kół łowieckich”, a także „uchylania, w ramach nadzoru, sprzecznych z prawem bądź statutem Polskiego Związku Łowieckiego uchwał kół”, ale z obowiązku tego od szeregu już lat nie wywiązują się one w stopniu nawet dostatecznym. Różne są przyczyny tego stanu rzeczy, ale niemożliwością jest w ramach jednego, krótkiego tekstu, wyczerpujące odniesienie się do nich. Za główną jednak przyczynę zaniedbań ze strony okręgowych organów PZŁ uznaję brak realnego nadzoru nad całym Polskim Związkiem Łowieckim, który od szeregu już lat pozostaje poza wszelką kontrolą państwa. Wracając jednak do twórczych myśli członków organów kół …

Każdorazowo, gdy zapoznaję się z kolejnymi uchwałami, nie mogę wręcz ze zdumienia wyjść – jak to możliwe, że wśród ponad stu tysięcy myśliwych zrzeszonych w kołach, tych o chociaż elementarnej wiedzy prawniczej jest jak na lekarstwo. I nie mam tu bynajmniej na myśli prawników w całym tego słowa znaczeniu, bo tych w ogóle w całej Polsce, przypadających na 100 tys. jej mieszkańców, nie jest za wielu, chociaż i tak więcej, niż przykładowo w wysoko rozwiniętych krajach Europy, jak Francja, Austria, Finlandia czy Szwecja.

W czym więc dodatkowo leży problem, jeśli pominiemy ten niezależny od nas, związany z brakiem nadzoru – państwa nad PZŁ i PZŁ nad kołami? Otóż zauważam go w niedoskonałych, dalekich od oczekiwanych zapisach Statutu PZŁ. Niestety – mimo, że statutu organizacji utworzonej przez państwo, której powierzyło ono do realizacji określone zadania, jednocześnie statutu nie nadanego, nie zatwierdzonego przez jakikolwiek organ państwowy typu ministerialnego, a nawet nie zalegalizowanego przez sąd rejestrowy. Otóż w takim statucie, w Statucie PZŁ, obok wielu zapisów aktualnie nie przystających do norm prawnych, mamy takie, które stymulują wręcz produkowanie tysięcy normatywnych potworków, utrudniających na wiele sposobów uprawianie – jak by nie było – myśliwskiego hobby na płaszczyźnie kół łowieckich. Jeżeli zatem często spotykanym jest nie rozumienie podstawowych zasad poprawnego tworzenia zapisów uchwał organów koła, to być może należałoby, oprócz opisanych już kompetencji najwyższej władzy w kole i organu zarządzającego, wyraźnie wskazać te obszary, które ich kompetencjom nie podlegają. Jest ich zaledwie kilka, naruszanych jednak w zdecydowanej większości kół łowieckich, więc może by warto było w końcu wyraźnie wyłączyć je z zasięgu zainteresowania walnych zgromadzeń i zarządów kół? Jeśli nie poprzez nowelizację Statutu PZŁ, to może chociaż poprzez skuteczniejszą edukację szarych myśliwych, której ze strony bardziej świadomych  członków organów Zrzeszenia ciągle tak mało.

Na czym polegają najczęściej popełniane błędy przy tworzeniu projektów uchwał, nad którymi później, podczas obrad walnych zgromadzeń, już prawie nikt się głębiej nie zastanawia? Czego dotyczą? Jakich zagadnień? Jakich sfer działalności kół i samych myśliwych?

Ciągle zbyt wiele spotykamy osób, którym trudno jest zrozumieć, że uchwała organu koła nie powinna wykraczać poza granice dopuszczalne dla niej, a tym samym dotykać materii prawnych regulowanych ustawą lub rozporządzeniami Ministra Środowiska. Nie może treści w nich zawartych przekształcać, modyfikować lub syntetyzować. Ustawa Prawo łowieckie reguluje niektóre sfery związane z wykonywaniem polowania, zaś ministrowi nadaje kilka upoważnień do wydania rozporządzeń, w tym m. in. w sprawie szczegółowych warunków wykonywania polowania i znakowania tusz, a także w sprawie określenia okresów polowań na zwierzęta łowne. Jakim zatem cudem Statut PZŁ wspomina o prawie członka koła do polowań na zasadach określonych nie tylko prawem łowieckim, ale także uchwałami walnych zgromadzeń, chyba tylko św. Hubert raczy wiedzieć. Rosną więc w kołach, niczym grzyby po deszczu, normatywne buble, w których aż roi się od nieuzasadnionych, wszelkiej maści nakazów i zakazów. Do najczęściej spotykanych należą tu: wyłączanie z polowań określonych obszarów obwodu łowieckiego, zawężanie ministerialnych okresów polowań, zakaz wykonywania polowań indywidualnych równolegle do komercyjnych, a także w czasie kilku dni przed zbiorowymi.

Ustawa Prawo łowieckie stanowi, że „odstrzał samców zwierzyny płowej i muflonów podlega ocenie co do jego zgodności z zasadami selekcji osobniczej” i jednoznacznie do dokonywania takiej oceny w obwodach podlegających wydzierżawieniu wskazuje komisje powołane przez Polski Związek Łowiecki. Ustawa reguluje także procedurę nakładania kar porządkowych za naruszanie zasad tejże selekcji. Nie bacząc na to, rozprzestrzeniło się po kołach łowieckich, poprzez uchwały ich organów, zobowiązywanie szarych członków do prezentowania trofeów tuż po polowaniu, przed obliczem członków organu zarządzającego. Walne zgromadzenia nadają zarządom kół dodatkowo jeszcze uprawnienia do stosowania poza proceduralnych kar z tym związanych. Idea selekcji osobniczej sama w sobie od lat wzbudza liczne i gorące kontrowersje, gdyż jak do tej pory nie przedstawiono jakichkolwiek naukowych dowodów sensu jej stosowania. Dlaczego więc myśliwi, w imię czego, z taką łatwością niby godzą się na stosowanie wobec nich dodatkowych, nakładanych niezgodnie z prawem i Statutem PZŁ, środków represyjnych? Czy aby na pewno nie są do tego przymuszani?

Powszechną jest też praktyka nadawania zarządom kół uprawnień kontrolnych w zakresie, w którym ustawą ustala się pewną normę, ale nie wskazuje się w niej organu kontrolnego (bo i po co?). W taką swego rodzaju lukę jak w masło wchodzą koła łowieckie. Ustawa precyzyjnie określa, jakie dokumenty i co „oprócz nich” (upoważnienie dzierżawcy) wymagane jest do wykonywania polowania indywidualnego. Bezpodstawnych zapisów, dotyczących wymogu legitymowania się zaświadczeniem o corocznym przystrzelaniu broni, wystawionym przez instruktora strzelectwa lub rusznikarza, nie można jednak pozbyć się z uchwał organów kół – za aprobatą PZŁ były stosowane od dawna, są nadal i końca takich praktyk nie widać.

Inną sferą, oprócz dotyczącej mniej czy bardziej bezpośrednio wykonywania polowania, a będącą przedmiotem zainteresowania decydentów w kołach łowieckich, jest płaszczyzna organizacji prac gospodarczych, związanych z prowadzoną przez koła gospodarką łowiecką. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie oczywiście negował względnej konieczności ich wykonywania, ale dlaczego muszą być one traktowane w kategoriach bezwzględnego obowiązku, zabijając tym samym radość z dobrowolnego oddawania się łowieckiej pasji? Skoro domorośli prawnicy nie są łaskawi zauważyć, że brakuje podstawy statutowej do nakładania obowiązku świadczenia bezpłatnej pracy fizycznej na rzecz koła, ba – staje ono w kolizji nawet z przepisami prawa powszechnie obowiązującego, to może warto byłoby o tym wyraźnie wspomnieć w zapisach Statutu PZŁ? Koła łowieckie miałyby szansę wówczas bardziej przypominać twory o charakterze hobbystycznym, niż ma to miejsce dzisiaj.

Tekst: Artur Jesionowicz


Za Magazynem Sezon

wtorek, 10 marca 2015

"Formuła kół jest bardzo dobra"



W wywiadzie, którego senator Stanisław Gorczyca udzielił w 2013 r. do listopadowego numeru Magazynu Sezon, na pytanie dotyczące obaw myśliwych, a związanych „z groźbą prywatyzacji obwodów, komercjalizacji polowań etc.”, stwierdził m. in. tak: „formuła kół jest bardzo dobra”. Skłonny jestem podzielić pogląd pana senatora, ale jedynie w takim znaczeniu, jakie dotyczy w ogóle samego istnienia tychże kół, bo już gdy przyjrzeć się bliżej szczegółom, zawartym w ustawie Prawo łowieckie, a w konsekwencji także w Statucie PZŁ, a następnie skonfrontować to z efektami wieloletniej praktyki na gruncie funkcjonowania takich kół, to sytuacja nie będzie już przedstawiała się w tak różowych kolorach. Jeżeli koła łowieckie miałyby nadal stanowić „podstawowe ogniwo organizacyjne w realizacji celów i zadań łowiectwa” (obecnego czy nawet z lekka na innych zasadach prawnych działającego  łowieckiego związku), wymagałoby to kilku istotnych zmian w prawie łowieckim. O konieczności wprowadzenia jednej z nich, pisałem już wcześniej – zarówno na łamach Magazynu Sezon, jak i w dzienniku Łowiecki.

Nie może również być tak, że organizacja, której państwo powierzyło do realizacji określone zadania, pozbawiona jest rzeczywistego nadzoru tego państwa, a w ścisłej korelacji z tą wadą systemową, może pozwalać sobie - w imię innych, bliżej nieokreślonych priorytetów – na zaniedbywanie, wymaganego ustawą nadzoru wobec kół łowieckich, gdyż sytuacja taka sprzyja w nich głównie jednemu - „hulaj dusza, piekła nie ma”.

Rzekomo boimy się „prywatyzacji obwodów, komercjalizacji polowań etc.”, a obojętnie od lat przechodzimy obok faktu, że zbyt wiele kół łowieckich sprawia wrażenie funkcjonowania na podobieństwo do tzw.„prywatnych folwarków”. Jakże inaczej określić sytuacje, w których garstka ludzi (czasem dwie, a nawet jedna osoba!) posiada możliwości zdominowania pozostałych członków koła do takiego stopnia, że ci pozostali nie mają nic do powiedzenia. Nie mają, więc zmuszeni są niejako do tolerowania działań, daleko odbiegających od szczytnych założeń, a często także niestety niezgodnych z prawem. Przykładów, zwłaszcza w ostatnich latach, w dobie powszechnego dostępu do Internetu i w warunkach konkurencji na rynku łowieckich tytułów prasowych, bez liku.

Od uchwały pozbawiającej członkostwa w kole (nagminnie stosowany sposób zamykania ust niepokornym), oprócz mało często skutecznej drogi wewnątrzorganizacyjnej, „od biedy” można jeszcze odwołać się do sądu powszechnego, ale i tutaj droga długa i ciernista. Od uchwały dotyczącej pozostałej materii łowieckiej, od uchwały niezgodnej z prawem lub Statutem PZŁ, chyba tylko do Pana Boga, bo członkowie zarządów okręgowych, ustawowo zobligowanych do nadzoru nad kołami łowieckimi, w sytuacjach konfliktowych z reguły stają po stronie swoich kolegów - najczęściej po wspólnym interesie, czyli po stronie członków zarządów kół, z których inicjatywy najczęściej forsowane są naganne praktyki, poprzedzane wadliwymi uchwałami organów kół. Jakieś tam prośby szarych myśliwych o interwencje w trybie nadzoru, słane do Zarządu Głównego czy Naczelnej Rady Łowieckiej, są zwykle tylko „głosem wołającego na puszczy”. W takim znaczeniu obecna formuła kół nie jest „bardzo dobra” – ona jest, mówiąc kolokwialnie, beznadziejna i wymaga wręcz natychmiastowej naprawy.

Wypada też pamiętać, że formuła kół, to nie tylko „obcowanie z lasem i zwierzyną, z przyrodą”, ale to przed wszystkim prowadzenie gospodarki łowieckiej, a więc „działalność w zakresie ochrony, hodowli i pozyskiwania zwierzyny”. Jeżeli zaś pozyskiwanie, to jednocześnie wykonywanie polowania, do którego dopuszczanie w Polsce jest zmonopolizowane, a cząstka tego monopolu, znajdująca się w rękach członków organów zarządzających kół, de facto pozbawionych jakiegokolwiek zewnętrznego nadzoru, jest w stanie obrzydzić zamiłowanie do łowiectwa niejednemu entuzjaście sztuki myśliwskiej. Dlatego też przede wszystkim tak konieczną wydaje mi się rezygnacja - w stosunku do członków kół łowieckich - z obowiązku posiadania przez nich, podczas indywidualnych polowań, papierowych upoważnień do ich. Jestem głęboko przekonany, że tego rodzaju zmiana, w niezmiernie istotnym stopniu pozwoliłaby odejść od archaicznego, jednego z  elementów obecnej formuły, który umożliwia przedkładanie celu nad stosowane środki.

Reasumując:

Aktualnego stanu nie sposób dalej tolerować; czas więc na zmiany również w tejże formule kół łowieckich, Panie Senatorze. Czyżby Pan tego nie zauważał?


Tekst: Artur Jesionowicz

Za Magazynem Sezon

Upoważnienie do wykonywania polowania indywidualnego



Ustawa Prawo łowieckie stanowi jednoznacznie, że do wykonywania polowania indywidualnego w najczęściej spotykanych przypadkach, oprócz legitymacji członkowskiej Polskiego Związku Łowieckiego oraz pozwolenia na posiadanie broni myśliwskiej lub innego dokumentu uprawniającego do jej posiadania, wymagane jest pisemne upoważnienie, wydane przez dzierżawcę lub zarządcę obwodu łowieckiego. Najmniejszych moich wątpliwości nie budzi tu obowiązek posiadania przy sobie tych dwóch pierwszych dokumentów, ale jednocześnie nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że dalsze utrzymywanie w obrocie prawnym, w stosunku do członków kół łowieckich (a takich wśród polujących w Polsce jest zdecydowana większość), pisemnych upoważnień do wykonywania polowania indywidualnego, wydawanych w rozumieniu art. 42 ust. 8 ustawy przez dzierżawców, mija się z celem. Mało tego – moim zdaniem nawet nie wychodzi naprzeciw realizacji szczytnych założeń, wypływających z zapisów Statutu PZŁ, powstałego na mocy tejże ustawy, a mowa w tym najwyższym akcie normatywnym PZŁ jest m. in. o tym, że prawa i obowiązki członków koła są równe”. Jednocześnie zawiera on gwarancje, że „ograniczenie praw członków koła i nałożenie na nich obowiązków może wynikać jedynie z postanowień Statutu”, a także precyzuje takie prawa, wśród których zasadnicze znaczenie zdaje się mieć prawo do polowań indywidualnych i zbiorowych na zasadach określonych prawem łowieckim
oraz uchwałami walnych zgromadzeń”.

Niestety, zbyt często - popularnie zwane - „odstrzały”, traktowane są w kołach łowieckich od szeregu już lat jako narzędzie dyscyplinujące szarych jego członków, z pominięciem obowiązujących procedur statutowych. Inaczej mówiąc – chyba od początku ich istnienia stały się przyczyną istniejących w kołach – delikatnie rzecz ujmując – wielu nieprawidłowości. Tak więc niejako „normalnością” stały się sytuacje, w których naruszane jest prawo jednostki do wykonywania polowania indywidualnego w oparciu o zasady określane prawem łowieckim, a może przede wszystkim w oparciu o równość praw, którą gwarantuje jej wspomniany już Statut PZŁ.

Nasuwa się pytanie, czy aby na pewno przedmiotowe upoważnienia do wykonywania polowania indywidualnego stanowią tak nieodzowny element prowadzenia prawidłowej gospodarki łowieckiej w kołach łowieckich, że wręcz niemożliwa zdaje się być sytuacja, w której dokumentu tego rodzaju mogłoby zabraknąć? Nie wydaje mi się, aby tak było, a wręcz przeciwnie – odnoszę wrażenie, iż należy niezwłocznie zrezygnować z tego, co nie tylko jest zbędne, ale przede wszystkim zbyt łatwe do wykorzystania w niecnych celach, a więc i konfliktogenne. Aby tak się stało, należałoby najpierw zdać sobie sprawę z tego, jaką z założenia funkcję spełniają pisemne upoważnienia, wydawane przez organ zarządzający każdego koła łowieckiego oraz w jaki sposób można by je zastąpić.

Pisemne upoważnienie wydane przez dzierżawcę, według wzoru określonego przez Ministra Środowiska, jest w zamiarze sposobem wyrażenia woli przez dzierżawcę wobec chcącego polować członka koła (do takiego przypadku ograniczam moje spostrzeżenia). Dzierżawca, przy pomocy przedmiotowego dokumentu, upoważnia myśliwego do odstrzału zwierzyny w wyznaczonym czasie, określając jej gatunek i liczbę sztuk, a także w wielu przypadkach jej płeć i klasę wieku. Czy mógłby stosowne upoważnienie udzielać w innej formie? Biorąc pod uwagę aktualny stan prawny - nie, gdyż na przeszkodzie stoją przepisy prawa łowieckiego, które w tym zakresie, jeżeli już są czasem modyfikowane, dotyczą tylko kosmetycznych zmian, a główna zasada – stosowanie papierowego dokumentu, obowiązuje już od kilkudziesięciu lat i zupełnie tak, jakby inne możliwości nie mogły zaistnieć nawet w rozważaniach teoretycznych. Cóż – siła przyzwyczajenia jest wielka; zwłaszcza, gdy nie ma nawet woli zmiany aktualnego stanu rzeczy, mimo, że daleki jest on od możliwego do zastosowania.



Jeśli przyjąć by, że prawa wszystkich członków koła rzeczywiście są faktycznie równe, a przynajmniej teoretycznie gwarantuje to Statut PZŁ, to posiadają oni również równe prawa do wykonywania polowania na terenach dzierżawionych przez koło obwodów łowieckich. A jeśli tak, to wynika z tego, że wszyscy powinni otrzymywać od zarządu koła odstrzały z takimi samymi wpisami, jeśli chodzi o ilości i opis zwierzyny do pozyskania. Oczywiście z uwzględnieniem rodzaju uprawnień, posiadanych przez myśliwych. W takim razie po cóż kilkadziesiąt jednakowo wypisywanych upoważnień do wykonywania polowania indywidualnego, „przedłużanych” po pewnym czasie, a potem wydawanych na nowo i tak w kółko po kilka razy w roku, jeśli można by je zastąpić innym rozwiązaniem? Z drugiej strony patrząc, uprawnienie do wydawania „odstrzałów” w obecnie obowiązującej formie nie jest przywilejem nadanym przez boga, więc skoro w dodatku bez tych niepotrzebnie powielanych papierowych dokumentów koło łowieckie mogłoby spokojnie funkcjonować, to dlaczegóż by tego nie wprowadzić w życie?



Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pozyskiwanie zwierzyny w ramach realizacji rocznego planu łowieckiego, z rozróżnianiem oczywiście zarówno gatunku i ilości, a także płci i klasy wieku, mogłoby odbywać się wyłącznie na w równym stopniu obowiązujących wszystkich członków zasadach, uchwalonych przez najwyższą władzę koła, a więc z pominięciem stosowania upoważnień w postaci „zielonych karteczek” dla każdego członka koła z osobna.



Po przedostatniej nowelizacji rozporządzenia Ministra Środowiska w sprawie rocznych planów łowieckich i wieloletnich łowieckich planów hodowlanych, a także w obliczu de facto ministerialnego przyzwolenia na stosowanie takiego, a nie innego druku rocznego planu łowieckiego, wprowadzonego w życie mocą tzw. „Porozumienia zawartego w dniu  25 stycznia 2013 r. pomiędzy DGLP, a Przewodniczącym ZG PZŁ w sprawie wprowadzenia do stosowania jednolitego wzoru rocznego planu łowieckiego”, z lekka zmodyfikowanego  później po następnej, pod koniec roku 2014, nowelizacji ministerialnego rozporządzenia, praktycznie nie zachodzi niebezpieczeństwo przekroczenia liczb wskazanych rocznym planem łowieckim. Można by zatem spokojnie odejść od stosowania papierowych upoważnień w dzisiejszej postaci w stosunku do przecież aż około stu tysięcy członków kół łowieckich.



 W zamian drugiej strony obecnych upoważnień do wykonywania polowania indywidualnego, czyli w zamian „Sprawozdania z polowania indywidualnego”, służyć by mógł „Dziennik – sprawozdanie z polowania indywidualnego”, który byłby tak samo ważnym dokumentem dla każdego myśliwego, jak „Legitymacja Polskiego Związku Łowieckiego” czy „Legitymacja posiadacza broni”, a więc m. in. z przyporządkowanym numerem takiegoż dokumentu, ze zdjęciem właściciela, z pełną nazwą koła i z numerem dzierżawionego przez nie obwodu łowieckiego.



Aby tak się stało, konieczne byłyby pewne zmiany - najpierw w zapisach ustawy Prawo łowieckie, w której po aktualnie obowiązującym



„Art. 42

8. Do wykonywania polowania indywidualnego, poza dokumentami określonymi w ust, 2 jest wymagane pisemne upoważnienie wydane przez dzierżawcę lub zarządcę obwodu łowieckiego”,



można by dodać przykładowo zapis następujący:



„8a. Obowiązek posiadania pisemnego upoważnienia, wydanego przez dzierżawcę obwodu łowieckiego, będącego kołem łowieckim, o którym w ust. 8 między innymi mowa, nie dotyczy członka koła łowieckiego, jeżeli poluje on na terenie dzierżawionego przez to koło obwodu łowieckiego. W takim przypadku pozyskiwanie zwierzyny odbywa się na w równym stopniu obowiązujących wszystkich jego członków zasadach, uchwalonych przez najwyższą władzę koła łowieckiego”.



Pozostałe zmiany byłyby tylko konsekwencją ewentualnie dodanego zapisu art. 42 ust. 8a.


Nie wierzę, aby obecny, ustawowy wymóg stosowania upoważnień do wykonywania polowania - dla każdego członka koła z osobna, przetrwał wieki. Dlaczego więc nie pomyśleć o nieuchronnych zmianach, a także wprowadzić je w życie, już dzisiaj?



Tekst: Artur Jesionowicz

Za Magazynem Sezon

niedziela, 8 marca 2015

Projekt rozporządzenia Ministra Środowiska z dnia ... w sprawie wykonywania polowania



Panie Ministrze Otawski, skoro już planuje Pan małą rewolucję w zapisach prawa łowieckiego, to może warto byłoby trochę więcej uwagi poświęcić temu, co ma pozostać z dzisiejszego rozporządzenia MŚ w sprawie szczegółowych warunków wykonywania polowania i znakowania tusz.



Jak czytamy w uzasadnieniu:

„Proponowane uregulowania powielają w przeważającej mierze
dotychczasowe rozwiązania zawarte w tzw. Regulaminie polowań, a
nieprzeniesione do ustawy”.

Oj, niedobrze. To naprawdę nie jest dobry pomysł, Panie Ministrze. Wiele zapisów z Pana projektu „pamięta” czasy głęboko osadzone w realiach peerelowskich i najwyższa już pora odłożyć je do lamusa. Przynajmniej kilka z nich jest wzajemnie sprzecznych, niekorelujących z zapisami innych aktów prawnych, pozbawionych niezbędnych definicji prawnych, będących kompletnymi anachronizmami lub po prostu niebezpiecznych dla zdrowia i życia myśliwych w zastosowaniu. Oto z brzegu pierwsze ich przykłady:

„§ 3. 1. Przy przechodzeniu, przejeżdżaniu lub przebywaniu w obwodzie łowieckim, w którym myśliwy nie ma upoważnienia do wykonywania polowania, przy korzystaniu z publicznych środków lokomocji oraz w czasie przebywania na terenie miast i osiedli broń myśliwego musi być rozładowana i znajdować się w futerale.
2. Przy przechodzeniu lub przejeżdżaniu przez tereny zabudowane, albo poruszaniu się pojazdem, w obwodzie, w którym myśliwy wykonuje polowanie, broń powinna być rozładowana”,


„§ 8. 1. Na polowaniu zbiorowym broń wolno załadować dopiero po zajęciu stanowiska przed pierwszym pędzeniem.
2. Na polowaniu zbiorowym między pędzeniami myśliwy musi usunąć naboje z komór nabojowych przed zejściem ze stanowiska. Ponowne wprowadzenie nabojów do komór nabojowych może nastąpić dopiero po zajęciu stanowiska w następnym pędzeniu”.


„§ 9. Na polowaniu zbiorowym:
1)     nie wolno strzelać wzdłuż linii myśliwych; za strzał wzdłuż linii myśliwych, uważa się strzał, przy którym pocisk kulowy lub skrajne śruty wiązki przechodzą lub w przedłużeniu przeszłyby w odległości mniejszej niż 10 m od stanowiska sąsiada;”,


„§ 20. Na polowaniu zbiorowym:
  1. w sytuacji wymagającej niesienia w nagłych wypadkach pomocy innym osobom myśliwy, schodząc ze stanowiska, powinien w miarę możliwości powiadomić o tym swoich sąsiadów oraz rozładować broń myśliwską;
  2. zejście ze stanowiska z bronią myśliwską załadowaną jest dopuszczalne tylko w razie konieczności udzielenia pomocy osobie zaatakowanej przez zwierzynę;”,

„§ 22. Polowanie na zające odbywa się z uwzględnieniem następujących warunków:
1.      myśliwi są rozstawieni na linii wzdłuż jednego z boków miotu i na flankach, a naganka jest rozstawiona naprzeciwko tej linii;
2.      na flance nie może znajdować się więcej niż dwóch myśliwych”.

Jeżeli będzie Pan zainteresowany problemem, chętnie mogę „temat” rozwinąć.


PS
Tak tylko nawiasem mówiąc, określenie – „Regulamin polowań”, użyte w uzasadnieniu projektu, wyraźnie zdradza przynajmniej jednego z autorów i jego powiązania z blocholandią. Czyżby jeszcze nie pozbył się Pan tego ostatniego „szkodnika łowieckiego” w Ministerstwie Środowiska, po Piotrze Jenochu i Januszu Zaleskim, w osobie Jerzego Lęcznara?

piątek, 6 marca 2015

Zaplątani w kolory …


Z  małymi problemami, ale władzom Zrzeszenia udało się przełomie lat 2013/2014, przy okazji nowelizacji ustawy Prawo łowieckie, obronić istnienie obowiązku poddawania się członków Polskiego Związku Łowieckiego pewnego rodzaju ocenie. Chodzi tu o aspekt odstrzału samców łosi, jeleni, danieli, saren i muflonów w kontekście jego zgodności z zasadami selekcji osobniczej. Na podstawie ustawy kompetencje do ustalania przedmiotowych zasad leżą po stronie PZŁ, który zadanie to realizuje poprzez ustalenia Naczelnej Rady Łowieckiej. Przez wiele lat „za naruszanie zasad selekcji samców zwierzyny płowej i muflonów oraz zasad postępowania z trofeami łowieckimi” myśliwi byli każdorazowo najpierw „obdarowywani” przez tzw. składy oceniające okręgowych spec komisji punktami czerwonymi, niebieskimi lub żółtymi, a później w ścisłym związku z kolorami i ich intensywnością karani przez zarządy okręgowe sankcjami porządkowymi od upomnienia i nagany do „zawieszenia w prawach polowania” włącznie. Oczywiście takie represjonowanie, mimo że często bardzo dolegliwe dla członka społeczności myśliwskiej, odbywało się poza kontrolą sądu powszechnego. Ostatnimi czasy sytuacja jednak w znacznej mierze zmieniła się, gdyż po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dnia 6 listopada 2012 r. i w ślad za nim po nowelizacji ustawy Prawo łowieckie, kwestie związane nie tylko z dyscyplinarnym sądownictwem łowieckim znalazły swoje odzwierciedlenie właśnie w zapisach ustawy. I tak między innymi procedura nakładania sankcji na myśliwych z tytułu naruszania zasad selekcji osobniczej opisana została ustawą i tym samym stała się na tyle poważna, że wypadało dostosować do niej pewne oficjalne normy postępowania. Zauważono przykładowo, że z kilku powodów zdewaluowały się podstawy przyznawania punktów żółtych (w przypadku „trofeów spreparowanych niestarannie bądź w sposób uniemożliwiający ocenę”) i niebieskich (w przypadku „odstrzału zrealizowanego w klasie wieku niezgodnej z wydanym upoważnieniem”), a w konsekwencji moc utraciły także podstawy nakładania przez zarządy okręgowe kar porządkowych z tym związanych.


Milowymi krokami zbliżał się okres pierwszych ocen trofeów w nowej rzeczywistości prawnej. Aby per saldo zachować istotne cechy dotychczasowego systemu, należało niezwłocznie wprowadzić korekty w kilku zapisach unormowań wewnątrzorganizacyjnych. I dokonano tego w miarę szybko i skutecznie. Uchwałą nr 54/2014 Naczelnej Rady Łowieckiej z dnia 16 września 2014 r. w sprawie zmiany uchwały nr 57/2005 NRŁ z dnia 22 lutego 2005 r. w sprawie przyjęcia zasad selekcji osobniczej i populacyjnej zwierząt łownych w Polsce oraz zasad postępowania przy ocenie prawidłowości odstrzału, wśród kilku innych wprowadzono dwie bardzo istotne zmiany. Otóż zrezygnowano z przyznawania punktów żółtych, co mogłoby bardzo ucieszyć selekcjonerów, gdyby nie pewien drobiazg. Z jednej strony jakby w ślad za tą rezygnacją ginie dotychczasowa możliwość stosowania wobec myśliwych za tego rodzaju przewinienie kary „zawieszenia w prawach odstrzału samców zwierzyny płowej na okres 1 do 2 lat”, ale z drugiej, jakby w zamian – NRŁ wprowadziła inną normę, która nie napawa zbyt optymistycznie:



”18) w przypadku:
[…]
d) przedstawienia komisji do oceny nieprawidłowo spreparowanego trofeum, właściwy zarząd okręgowy zawiadamia rzecznika dyscyplinarnego”.

Cel wydaje się oczywisty – wszczęcie postępowania dyscyplinarnego, co umożliwia znaczne podwyższenie maksymalnego wymiaru dotychczas stosowanych kar. W myśl znowelizowanej ustawy Prawo łowieckie zarządy okręgowe nakładają kary „za naruszenie zasad selekcji osobniczej” (sankcje do „zawieszenia w prawach polowania na samce zwierzyny płowej i muflony na okres do 2 lat” włącznie), a za nieprawidłowo spreparowane poroże grozi teraz – jak wynika z uchwały NRŁ – kara dyscyplinarna … do „wykluczenia z Polskiego Związku Łowieckiego” włącznie. Niezwykle represyjne to rozwiązanie. Ba – od niedawna dodatkowo z nieuchronnością poniesienia przez ukaranego kosztów postępowania dyscyplinarnego, których wysokość pozostaje do swobodnej oceny odpowiednich na tę okoliczność organów PZŁ.

Na osobną uwagę zasługuje kwestia wycofania z procedury oceny prawidłowości odstrzałów możliwości stosowania punktów niebieskich. Pozostał jednak problem związany z „odstrzałem realizowanym w klasie wieku niezgodnej z wydanym upoważnieniem”; jakiś sposób musi się znaleźć, aby niezdyscyplinowanym myśliwym i z tego powodu dobrać się niejako do skóry. Odnoszę wrażenie, że rozpatrywanie tego typu spraw próbuje się przenieść do kompetencji zarządów kół, aby stosowały sankcje opisane § 152. Nikogo nie interesuje, że podobnie jak znaczna część innych zapisów Statutu PZŁ, zapis § 152 ma się nijak do wymogów prawa powszechnie obowiązującego. Cóż, taki po prostu jest urok Polskiego Związku Łowieckiego i nadzoru nad nim, a właściwie braku tego nadzoru ze strony państwa. Pozwolę sobie w tym miejscu przypomnieć, że ujęte w § 152 „sankcje porządkowe za naruszenie obowiązków członkowskich” w postaci:


zawieszenia w prawach do wykonywania polowania na okres do roku;
zawieszenia w prawach członka koła na okres do roku,

stoją w wyraźnej sprzeczności do wspomnianego wyżej wyroku Trybunału Konstytucyjnego, w którego uzasadnieniu czytamy m. in.:


Nie jest […] wykluczone, że wymierzanie pewnych dolegliwości, za uchybienia o charakterze wewnątrzorganizacyjnym, pozostanie w wyłącznej gestii Związku [….] Zastrzec jednak należy, że dolegliwości te nie mogą dotyczyć przynależności do Związku czy kół łowieckich, możliwości pełnienia w nich funkcji organizacyjnych, prawa do wykonywania polowania czy też naruszać praw osobistych i majątkowych członków PZŁ”.

Utrzymywanie w obiegu wewnątrzorganizacyjnym przedmiotowych sankcji porządkowych zamyka członkowi koła drogę sądową dochodzenia (patrz art. 33 ust. 6 ustawy) naruszonego jego prawa do wykonywania polowania, a ta druga sankcja dodatkowo – naruszonego prawa do pełnienia w kole funkcji organizacyjnych.

Niezmiennie stoję na stanowisku, że zwłaszcza od dnia 21 kwietnia 2014 r. (data wejścia w życie ustawy nowelizującej ustawę Prawo łowieckie) nie powinno być żadnego przyzwolenia na to, aby do czasu zmiany jego brzmienia zarządy kół korzystały z § 152 Statutu PZŁ. Dobrze by było, gdyby zarządy okręgowe oficjalnie zwróciły kołom łowieckim na to uwagę,  zaś zarządom okręgowym – Zarząd Główny. A jeśli nie, jest pole do działania w trybie pilnym dla Ministra Środowiska.



Mamy początek roku 2015, a choćby zapowiedzi nowelizacji Statutu PZŁ – „ani widu, ani słychu”. Potwierdza się tym samym obawa uważnych obserwatorów życia łowieckiego w Polsce, że z różnych względów włodarze PZŁ będą starali się sprawę przeciągnąć jeszcze (przeciągają już ponad dwa lata) przynajmniej do 12 września 2015 r., na kiedy to zwołany został  XXIII Krajowy Zjazd Delegatów PZŁ.



Tekst:  Artur Jesionowicz





Za lutowym numerem Magazynu Sezon

wtorek, 3 marca 2015

Legitymacja Polskiego Związku Łowieckiego


Mała, o czterech kartkach papierowa książeczka, oprawiona w tekturowe, zielone okładki o wymiarach 96 mm X 67 mm. Wydawana jest każdemu członkowi Zrzeszenia na początku jego przygody z łowiectwem, a niektórym z nich, z różnych przyczyn, podobno kolejno nawet kilka razy. Wymogiem ustawy Prawo łowieckie członek Związku zobowiązany jest posiadać ją przy sobie podczas polowania wykonywanego w Polsce. Przepisy karne tejże ustawy przewidują karę grzywny za niedostosowanie się do tego wymogu. Mimo powagi sprawy ustawodawca jednak nie upoważnił ani ministra właściwego do spraw środowiska, ani innego podmiotu do określenia wzoru przedmiotowej legitymacji. Tę niejako lukę prawną już lata temu skutecznie zagospodarował PZŁ, który uprawnienie „ustalania wzoru legitymacji” nadaje aktualnie Zarządowi Głównemu. Tak więc to organ zarządzający Zrzeszenia w trudnym do zweryfikowania czasie (na oficjalnej stronie internetowej ZG PZŁ brak jest uchwały na tę okoliczność) opracował i wprowadził w życie wzór legitymacji, a być może tylko zaaprobował do dalszego stosowania to, co już wcześniej zostało wdrożone.

Zazwyczaj powodem do dumy bywa legitymacja służbowa, studencka, partyjna, klubowa, stowarzyszenia etc. W pewnym stopniu potwierdza ona przynależność do określonej grupy zawodowej, społecznej czy chociażby hobbystycznej, do której legalny posiadacz legitymacji należeć po prostu chce. Niekoniecznie jednak z nobilitacją łączy się posiadanie legitymacji Polskiego Związku Łowieckiego; przynajmniej dla znacznej części jego członków. I to bynajmniej nie tylko z jednego powodu. W uzasadnieniu do wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dnia 6 listopada 2012 r. czytamy:

„… przystąpienie do niego jest dobrowolne, zarazem jednak, skoro realizacja potrzeb obywateli w zakresie prowadzenia gospodarki łowieckiej jest możliwa jedynie w ramach PZŁ, mającego nadto wyłączność w prowadzeniu tej gospodarki, Związek ma cechy organizacji przymusowej, ponieważ każdy podmiot zainteresowany partycypacją w administrowaniu sprawami łowiectwa musi zostać jego członkiem”.

Jednym zdaniem, przynależność do organizacji monopolistycznej w dopuszczaniu do wykonywania polowania, zaszczytem być nie może.

Brak komfortu, związany z posiadaniem legitymacji PZŁ, potęgowany jest zbyt często niecnymi poczynaniami osób funkcyjnych, od których bezpośrednio zależy – czy to nasz udział w konkretnym polowaniu zbiorowym, czy też otrzymanie upoważnienia do wykonywania polowania indywidualnego. Problem ten, któremu biernie od lat przyglądają się odpowiedzialne za nadzór nad kołami łowieckimi zarządy okręgowe PZŁ, związany jest z wykorzystywaniem legitymacji do celów nieprzewidzianych zarówno prawem łowieckim, jak i Statutem PZŁ. Nasila się on na początku każdego roku kalendarzowego, ale w niektórych sytuacjach może trwać również w pozostałym jego okresie. A wszystko to za sprawą wzoru „łowieckiego dokumentu osobistego” każdego członka PZŁ. Wzoru, który przewiduje miejsce na „potwierdzenie opłacenia składki i ważności legitymacji”. Tu warto wspomnieć, że statutowym nakazem „członek Zrzeszenia uiszcza składkę członkowską na Zrzeszenie za pośrednictwem koła macierzystego”. Ma na to czas „do dnia 31 grudnia na rok następny”.  „Stowarzyszonych” z kołami jest ponad 90 % spośród 120 tys. ogółu członków. Wbrew wszelkim zasadom logiki, już na początku każdego roku wymagany jest w legitymacji odcisk pieczątki, przystawianej w siedzibie … zarządu okręgowego, „właściwego dla miejsca stałego zamieszkania danej osoby”. Odcisk pieczątki, po który kurier z koła, a nierzadko sam zainteresowany osobiście, musi przemierzyć w środku każdej zimy, tuż przed lub po tzw. Sylwestrze, dziesiątki, a czasem nawet sto i więcej kilometrów. Zachodzi pytanie – czy słusznym jest tak częste uzależnianie w sposób bezpośredni ważności legitymacji od faktu opłacenia składki na Zrzeszenie? Jeżeli tak, to dlaczego potwierdzenia uiszczenia takiej opłaty nie może dokonać organ zarządzający koła łowieckiego? Przecież to na konto bankowe koła wpływa przedmiotowa składka? A może koło posiada takie uprawnienie, tyle że nie wiadomo powszechnie o tym, bo kwestie związane z tym niezwykle ważnym dla prawie każdego myśliwego dokumentem określa prawdopodobnie jedynie tzw. prawo powielaczowe? Jeśli byłoby inaczej, gdyby sytuacja była klarowna, nie bylibyśmy świadkami tak wielu corocznych zaciekłych sporów w środowisku myśliwych na temat znaczenia „malutkiej pieczątki”, mającej rzekomo potwierdzać ważność legitymacji. Fora dyskusyjne myśliwych i sympatyków łowiectwa, skupiające znaczną część członków Zrzeszenia, dostarczają licznych tego przykładów. Nie wypada wniosków tam formułowanych lekceważyć.

Przy wszystkich zawirowaniach z kwestią (nie)ważności legitymacji PZŁ związanych, nie mogę wyjść z pewnego zdumienia. Jak to możliwe, że ponad stutysięczną armię uzbrojonych, „partycypujących w administrowaniu sprawami łowiectwa” dorosłych ludzi wyposaża się w zwykłe, papierowe, bez jakichkolwiek zabezpieczeń legitymacje? Dlaczego ustawodawca nie zadbał o to, aby ministra właściwego do spraw środowiska zobowiązać do określenia, w drodze rozporządzenia, zarówno wzoru legitymacji Polskiego Związku Łowieckiego, jak i sposobu postępowania przy jej wydawaniu? Niezwykle ważne są również warunki i tryb wymiany oraz zwrotu, a także warunki ważności przedmiotowej legitymacji. Od dawna istnieje potrzeba uregulowania zagadnień z tym związanych. Przecież gołym okiem widać, że PZŁ nie radzi sobie z tą kwestią lub ją wyraźnie ignoruje. Długo to będzie jeszcze trwało?

Tak niejako tylko na marginesie opisanego problemu …
Polskiego myśliwego – członka PZŁ, bez należnego mu szacunku wyposaża się w „byle jaką” pod względem wykonania i zabezpieczeń legitymację, w której przeznacza się miejsca dla całej masy zupełnie nikomu niepotrzebnych wpisów – o „pełnionych funkcjach w PZŁ” i „posiadanych odznaczeniach łowieckich”, a przy okazji także miejsca dla wielu odcisków pieczątek z tym związanych (naliczyłem w sumie aż 33 takie miejsca). Jednocześnie zobowiązuje się go, pod rygorem nieuchronności sankcji karnej, do posiadania jej przy sobie w czasie każdego polowania. Czasem wcześniej wykorzystuje się ten dokument do … ograniczenia praw związanych z takimi polowaniami. Problemów takich nie mają polujący w Polsce obywatele państw członkowskich Unii Europejskiej, jeżeli posiadają uprawnienia do wykonywania polowania w państwie członkowskim Unii Europejskiej i złożą egzamin uzupełniający” przed specjalnie powołaną na taką okoliczność komisją. Problemy takie są także obce cudzoziemcom i obywatelom polskim, którzy przebywają z zamiarem stałego pobytu za granicą. Oni mogą wykonywać polowanie w polskich warunkach nie tylko bez posiadania przy sobie legitymacji PZŁ, ale nie posiadając nawet jakichkolwiek uprawnień łowieckich. Wystarczy, że wykupią polowania u przedsiębiorcy wpisanego do urzędowego rejestru albo na podstawie zgody ministra właściwego do spraw środowiska. Pozwalają im na to zapisy ustawy Prawo łowieckie.
A art. 2 Konstytucji RP zapewnia nas:

Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.

Tekst: Artur Jesionowicz


Za styczniowym numerem Magazynu Sezon