Pisze pan Witold Daniłowicz m.in. tak:
"Wprawdzie na mocy ustawy nowelizującej Prawo łowieckie z 2018 r. minister środowiska uzyskał decydujący wpływ na obsadę stanowiska łowczego krajowego – mianuje go spośród trzech kandydatów wskazanych przez Naczelną Radę Łowiecką – niemniej ustawodawca zachował jeszcze resztki (a właściwie pozory) samorządności, przewidujące rolę w tym procesie dla organu przedstawicielskiego, którym jest NRŁ. Ostatni rok funkcjonowania PZŁ pokazał jednak, że ten system się nie sprawdził. Głównie dlatego, że minister środowiska chciał zarządzać myśliwymi i ich związkiem, tak jak zarządza innymi podległymi mu służbami – a więc bezpośrednio, bez udziału czynnika samorządowego. Dlatego doprowadził do skłócenia NRŁ i właściwie paraliżu tego organu. Oczywiście NRŁ też ponosi za to winę – zamiast zajmować się walką o interesy myśliwych, skupiła się na wewnętrznych rozgrywkach. Do tego łowczy krajowy uznał, że nie jest związany Statutem PZŁ (skądinąd zatwierdzonym przez ministra) i zaczął mianować łowczych okręgowych bez udziału zjazdów okręgowych".
Odnoszę wrażenie, że chęci czy oczekiwania ministra właściwego do spraw środowiska, bez względu na to – mamy tu na myśli ministra H. Kowalczyka, ministra M. Wosia czy jeszcze kogoś innego, nie mają tu większego znaczenia. Minister jest tylko narzędziem w rękach kogoś znacznie możniejszego w hierarchii partyjnej ugrupowania rządzącego. Wyłącznie dla uproszczenia wywodu możemy tu przyjąć, że działania ministra, choć oficjalnie rzecz biorąc, zależne przede wszystkim od woli premiera, zawierają sporą dozę samodzielności. Przy takim założeniu trudno nie zauważyć, że specustawą minister osiągnie niespotykany w historii Polskiego Związku Łowieckiego poziom wpływu na obsadę wszystkich stanowisk pracy w Zrzeszeniu. Począwszy od stanowisk sprzątaczek w siedzibach zarządów okręgowych, poprzez stanowiska m.in. instruktorów, księgowych i łowczych okręgowych, aż do najwyższego w postaci funkcji łowczego krajowego. Wszystko dzięki temu, że ustawodawca, bez względu na sposób rozumienia tego określenia, należycie zadbał o to, co dla istoty sprawy najważniejsze. Tak więc minister jednoosobowo, i to bez żadnych warunków do spełnienia, (przyjmę czas teraźniejszy) powołuje i odwołuje łowczego krajowego oraz nieetatowych członków Zarządu Głównego. Tenże powołany przez niego łowczy krajowy powołuje i odwołuje czterdziestu dziewięciu łowczych okręgowych (przy najmniejszej próbie oporu przestaje być łowczym krajowym), a nieetatowych członków zarządów okręgowych powołuje i odwołuje Zarząd Główny, składający się wyłącznie z osób powołanych przez ministra. Dzięki takim zależnościom, nawet posada dozorcy czy robotnika gospodarczego w Sieradzu czy w Słupsku, jeśli tylko taka pojawi się wola ministra, musi zaakceptowana być przez niego.
Tak więc obsada synekur (mam tu na myśli posady głównie łowczych okręgowych) oraz rzeczywistych, a więc pożytecznych stanowisk pracy (mam tu na myśli etaty przede wszystkim sprzątaczek, a być może także... łowczego krajowego), już za miesiąc znajdzie się w rękach tylko jednego człowieka. Wpływ na to członków Polskiego Związku Łowieckiego będzie praktycznie zerowy. I to wszystko opłacane – uwaga – z pieniędzy składkowych członków tzw. Polskiego Związku Łowieckiego. My się przymusowo na wynagradzanie etatowych pracowników PZŁ corocznie zrzucamy, a minister, choć nie dokłada do tego nawet złotówki (z prywatnej czy nawet państwowej kasy), decyduje o wszystkim w stopniu znacznie wyższym, niż wcześniej pewien pezetełowski dyktator przez lat aż dwadzieścia jeden. Czyż to nie piękne? Zależy dla kogo.
Znaczenie Krajowego Zjazdu Delegatów od dawna jest wyłącznie fasadowe. Po wejściu w życie ustawy, uchwalonej według projektu, zawartego w druku sejmowym nr 87, zmarginalizowana będzie rola nie tylko okręgowych zjazdów delegatów, ale także Naczelnej Rady Łowieckiej. Jej ustawowy nadzór nad działalnością Zarządu Głównego będzie jedynie iluzoryczny. Ministrowi przeszkadzać nie będzie nie tylko – jak to ostatnio określił w Sejmie pan Michał Woś – “swego rodzaju dwuwładza w Naczelnej Radzie Łowieckiej”, ale nawet ewentualnie trójwładza, bowiem rzeczywista władza skupiona zostanie w rękach... właśnie ministra. I to bez względu na to, kto zostanie nim obwołany.
Polskiego Związku Łowieckiego de facto już nie ma. Nie zmienia się na razie tylko nazwa. Spacyfikowane zostały wiodące jego organy. W kolejce do spacyfikowania czekają teraz koła łowieckie, ale ból wielu ich członków może okazać się znacznie większy niż ból betonowych do tej pory działaczy PZŁ. Sądzę, że z wiadomych względów. Nacjonalizacja to paskudna sprawa.
Dlaczego nie powołuje się “państwowej administracji łowieckiej”? Z dwóch powodów. Na pewno ze względów finansowych (gdzie znaleźć można podobnych, ponad 120 tysięcy “pożytecznych idiot#w”, godzących się na wszystko?), ale i chłopiec do bicia zawsze się przyda. Władza od wieków swoje niepowodzenia lubi zganiać na innych.
Dwie bezpośrednie, drobne uwagi do autora tekstu, zamieszczonego w BŁ:
1) Zrzeszenie Polski Związek Łowiecki nigdy nie było i nie jest “organizacją społeczną”. Wielokrotnie o tym pisałem i rzecz uzasadniałem.
2) Gdy pisze:
“Trzeba by się zastanowić nad powołaniem organizacji, jednej lub kilku, która reprezentowałaby myśliwych w przestrzeni publicznej”.
Takich organizacji się nie powołuje. Takie organizację się tworzy oddolnie. A choćby na podstawie ustawy Prawo o stowarzyszeniach. Ale aby miało to głębszy sens, powinien zniknąć monopol Polskiego Związku Łowieckiego (czymkolwiek ten niby Związek by został) na dopuszczanie do wykonywania polowania.