poniedziałek, 23 marca 2020

Irlandia

Podobno polski model łowiectwa jest najlepszy i zazdroszczą go nam na całym świecie. Poczytajmy, jak polują tam, gdzie nie jest tak dobrze jak u nas. Pan Adam od dawna mieszka i poluje w Irlandii, gdzie myśliwych relatywnie jest... trzydzieści razy więcej niż w Polsce. Oto jego zdań kilka, zamieszczonych na moim koncie FB, na ten temat:


Sprawa jest bardzo prosta. Najpierw robisz sobie firearms certyfikat kurs, koszt jakieś 50 euro, trwa około godziny, krótki kurs o zasadach używania i przechowywania broni (masz obowiązek znać przepisy i się do nich stosować, twój problem jak coś odwalisz), następnie idziesz do sklepu i wybierasz broń, w sklepie dostajesz pismo o zakupie broni. Potrzebne ci jeszcze pozwolenie od farmerów czy właścicieli ziemi na polowanie na jego terenie lub dzierżawa od lasów państwowych (o lasach później ).

Teraz są dwie opcje, bo jeśli polujesz na zwierzynę drobna czy Varmint Control, to z tymi trzema dokumentami składasz odpowiednią aplikację, która w lokalnej milicji :-), przy dobrych wiatrach po 2 tygodniach masz licencję na broń w domu. Natomiast polowanie na Big game wymaga jeszcze specjalnej licencji wystawianej co roku przez National Park&Wildlife service (to takie nasze parki narodowe), to też aplikacja, którą możesz wysłać online lub poczta (ta licencja nic nie kosztuje).

Sezon na grubego zaczyna się od 1 września, licencja przychodzi w sierpniu przeważnie. Nie ma przymusu członkostwa w jakimś stowarzyszeniu czy klubie. Oczywiście takie istnieją, ale są to prywatne inicjatywy. Jeśli ktoś ma taką potrzebę czy chęć, to może przystąpić, z tym że tam zwykle obowiązują składki roczne.

Teraz o lasach trochę - lasy państwowe robią co roku katalog dzierżaw. Cena dzierżawy zależy od ilości zwierzyny i wielkości lasu. Przetarg jest zamknięty (składasz ofertę w zaklejonych kopertach), więc zależy, jakie masz szczęście w złożonej przez Ciebie ofercie. Można zakładać tak zwane "syndykaty" czyli zbierasz kilka osób, składasz się na ofertę i czekasz na wynik. Ceny są różne od stu euro do kilku tysięcy. Ja nie korzystam, bo nie mam takiej potrzeby. Mam tyle farm, że ledwo mam czas je wszystkie odwiedzić podczas sezonu. Strzelam tyle, na ile mi pozwala pojemność mojej zamrażarki; mam możliwość sprzedania każdej ilości do skupu i cała suma za tusze jest moja. Jeszcze w życiu nie oddałem nic do skupu, bo nie po to poluje. A mogę pozyskać tyle, ile mi się podoba, bez jakiś odstrzałów wpisanych przez Boga i władcę jak w Polsce. Nie mam obowiązku opłacania jakiś darmozjadów na stołkach czy pani kasjerki z ZO w okienku, którą jeszcze musisz obowiązkowo odwiedzać co roku. Świat już dawno wszelkie opłaty robi swoim telefonem :-). W PZŁ czas się zatrzymał 30 lat temu. Te wszelkie bajki o gospodarce łowieckiej w Polsce, to można sobie w buty wsadzić. Nie będę już wspominał o narodowej hodowli kozłów dla Duńczyków czy germańców za dolary, bo gdyby nie to, to ponad połowa kół w Polsce już dawno by poszła z torbami :-).

Zaznaczę na koniec, że u mnie nikt nie płaci farmerom odszkodowań za szkody dzikiej zwierzyny. Jak farmer ma problem, to dzwoni po myśliwego albo ma polisę i tyle w temacie”.